Postać Barbary Morse po raz pierwszy pojawiła
się w komiksach już w 1971 roku, jednak przydomek „Mockingbird” został jej nadany dopiero dziewięć lat później –
w 1980 roku. Od tamtego czasu Dr
Morse grała mniejszą lub większą rolę, jednak najczęściej jej
obecność była tylko tłem dla działań innych super-bohaterów. Do czasu. 9 marca br., Bobbi oficjalnie
dołączyła do grona super-heroin, które mogą się pochwalić swoją własną solową
komiksową serią. Smaku temu wszystkiemu dodaje fakt, że za scenariusz i stronę
wizualną odpowiadają same kobiety (przynajmniej jak na razie), a wśród nich
jest Polka – Kasia Niemczyk (trzeba być dumnym z
osiągnięć Polaków, szczególnie tak utalentowanych jak Kasia).
Pierwszy numer, jak to przystało na początek historii, wprowadza nas w to, co się dzieje w życiu Bobbi. Szybko dowiadujemy się, że zaaplikowano jej Serum Super-Żołnierza oraz tzw. „Infinity Formula” (pl. Formuła Nieskończoności). Samo otwarcie historii jest dynamiczne i z wykopem. Dosłownym. Bo zanim przejdziemy do przedstawienia rutyny Bobbi, zostajemy zaznajomieni z sednem całej historii. Dopiero później, w formie retrospekcji, Chelsea Cain przedstawia nam, jak doszło do tego, co zobaczyliśmy na początku.
Cała historia jest oczywiście opowiadana z punktu widzenia Agentki Mockingbird. Już na pierwszych
stronach komiksu widzimy jej prawdziwy problem. Nie są to, jak mogłoby się
wydawać, skutki uboczne zażycia dwóch niebezpiecznych substancji (bo nie ma co
się oszukiwać, poprzez próbę odtworzenia serum Super-Żołnierza powstało tyle
samo super-bohaterów, co złoczyńców), ale po prostu brak zaufania Bobbi do kogokolwiek.
Nie potrafi ona zaufać nawet swoim lekarzom i coraz częściej widzi w nich wrogów. Ukrywa przed nimi, że skutki uboczne, o które ją pytają na cotygodniowych kontrolach, pojawiają się i z każdym dniem nasilają. W końcu, po miesiącu, Bobbi nie wytrzymuje i pęka, a negatywny wpływ Serum i Formuły Nieskończoności wychodzi na jaw.
W pierwszym numerze Mockingbird
ilość postaci jest bardzo skromna. Oprócz tytułowej bohaterki widzimy lekarzy i
pielęgniarki. Oni jednak, w połowie zeszytu, zaczynają się wymieniać z wizyty
na wizytę. Podobno wyjeżdżają na Tahiti (jeśli ktoś z Was ogląda(ł) serial Agents of S.H.I.E.L.D. ten wie, że można
snuć na ten temat wiele teorii).
Rysunki: Kasia Niemczyk, kolory: Rachelle Rosenberg |
Gościnnie pojawia się sam Tony Stark. Raz, w przychodni, czytając ulotkę o chorobach wenerycznych (czy kogoś to jeszcze dziwi?) i raz podczas wybuchu złości Bobbi – Dr Morse trzyma go wtedy pod ścianą i próbuje się dowiedzieć, czy to on wyjadł jej ulubione danie z lodówki. Oprócz tego, przy każdej wizycie w poczekalni siedzi Hercules. Czemu? Można się tylko domyślać, ale minę zawsze ma nietęgą. Raz nawet pojawia się Black Widow, czytając książkę o broni i amunicji. Warto zwrócić uwagę na to, co każda z pojawiających się postaci przegląda w poczekalni przychodni dla super-bohaterów. W tytułach ulotek czy czasopism można dostrzec zabawne nawiązania/smaczki.
Jedną z najważniejszych cech komiksu są ilustracje. Za te odpowiedzialna
jest Kasia Niemczyk, nasza rodaczka. W Mockingbird
zapewnia ona panele oraz ich zawartość. Sama Kasia przyznaje w wywiadach, że na
jej styl miały wpływ gry i współpraca przy projektach graficznych kilku z nich,
a także mangi. To wszystko widać w jej kresce, która, przynajmniej według mnie,
jest bardzo przyjemna dla oka.
Co mnie jednak najbardziej urzekło, to to, że Niemczyk nie przerysowuje kobiet, co jest bardzo powszechne w komiksach od samego początku ich istnienia. Strój Bobbi nie opina jej „za bardzo”, nie przywodzi na myśl body-paintu czy, w przypadku piersi, pomidorów w opakowaniu próżniowym. Pod tym względem inni artyści powinni się od niej uczyć.
Za kolory z kolei odpowiada Rachelle Rosenberg, która pracowała m.in. przy
solowych seriach Gambita czy Nightcrawlera. I trzeba przyznać, że wie co robi,
bo dobór kolorów w pierwszym numerze Mockingbird
sprawdza się idealnie. Poza tym - ilość serii, nad którymi Rosenberg pracowała,
mówi sama za siebie.
Rysunki: Kasia Niemczyk, kolory: Rachelle Rosenberg |
Mockingbird #1 jest godnym rozpoczęciem kolejnej regularnej serii od Marvela. Po jego lekturze w głowie zostaje nam więcej pytań niż odpowiedzi, ale czy nie o to właśnie chodzi? Aby być tak zaciekawionym historią oraz przygodą, że aż nie możemy się doczekać następnego numeru? Czy nie takie właśnie są uroki początku? Ja wiem jedno, drugi numer wyląduje na mojej półce tak samo jak pierwszy. Podobnie jak kolejne już zapowiedziane. Tej przygody nie mam zamiaru sobie odpuścić.
Autorka okładki: Joelle Jones |