Pierwsza część Strażników Galaktyki podbiła serca większości widzów. Zrozumiałym więc było, że druga część będzie wyczekiwana z niecierpliwością, ekscytacją oraz lekkim strachem. Wszyscy wiemy, jaką tendencją charakteryzują się sequele kinowych hitów. Czy warto jednak było martwić się o Strażników Galaktyki 2? Moimi zdaniem – zdecydowanie nie było powodu do obaw.
Po przerwie spotykamy strażników na planecie Suwerenów, gdzie podjęli się roboty pilnowania czegoś w rodzaju baterii, bardzo ważnych dla tamtejszego ludu. Dość szybko pojawia się wrogi stwór, z którym muszą walczyć. Podczas starcia nie brakuje humoru, przekomarzania się ze sobą nawzajem, a obrazu dopełnia Baby Groot (Vin Diesel), tańczący do jednej z piosenek z kasety Quilla (Chris Pratt). Misja kończy się sukcesem, drużyna dostaje zapłatę w postaci Nebuli (Karen Gillan), którą chcą oddać władzom Xandaru. Niestety ktoś – Rocket (Bradley Cooper) – kradnie kilka baterii i ściąga na całą grupę gniew Suwerenów, których jest bardzo łatwo urazić, a każda zniewaga grozi śmiercią.
W wyniku tego Milano rozbija się na jednej z pobliskich planet, gdzie Peter w końcu poznaje swojego ojca. Ego (Kurt Russell), wraz z Mantis (Pom Klementieff), na pierwszy rzut oka wydaje się być kochającym ojcem, który poświęcił lata na szukanie swojego syna. Zabiera on Quilla, Gamorę (Zoe Saldana) oraz Draxa (Dave Bautista) na swoją planetę. W międzyczasie Yondu (Michael Rooker) traci zaufanie i oddanie swoich ludzi, co kończy się dla niego tragicznie. Nie ma jednak takich kłopotów, z których nie wyjdą nasi bohaterowie. To jest jednak dopiero początek.
Strażnicy Galaktyki 2 dają nam to, za co pokochaliśmy pierwszy film i to w podwójnej dawce. Mamy tu humor nawet w sytuacjach zagrożenia życia, który często dostarczany jest nam przez małego Groota oraz Draxa. Jest też dużo dobrej muzyki z lat 80.tych, chociaż przyznam, że nadal bardziej podoba mi się Awesome Mix Vol. 1. Postacie dostają czas ekranowy na rozwój swoich wątków, za co należy się plus Jamesowi Gunnowi, który odpowiada nie tylko za reżyserię ale i scenariusz. Po zwiastunach przygotowywałam się na to, że to Drax skradnie cały film, jak to było z Grootem przy pierwszej części. Okazało się jednak, że nie wystarczy pozbawić postaci filtru mózg-usta. Mały Groot jest uroczy i kochany, ale to Yondu moim zdaniem został przedstawiony w taki sposób, że śmiało można stwierdzić, że film należał do niego. Nie zabrakło również zwrotów akcji i scen wyciskających z widzów łzy.
Produkcji nie brak również kolorów, którym sama osobiście zachwycałam się w pierwszej części. Pomimo tego, że akcja dzieje się w ciemnym i mrocznym kosmosie, każde miejsce mieni się od kolorów. Planeta Suwerenów oślepia nas złotem, planeta Ego jest pełna zieleni oraz pustyń, których barwa z pomarańczu wpada w czerwień. Dzięki temu czarny kosmos nabiera barw i to dzięki tym barwom film ten wyróżnia się na tle innych produkcji tego typu.
Gunn zdołał zachować równowagę w opowiadaniu wszystkich historii, które w końcu się ze sobą łączą. Dzięki temu mamy lepszy wgląd w to, jak dokładnie wygląda działalność Ravagers, którzy jak się okazuje mają swój kodeks. Rola Sylvestra Stallone nie jest aż tak duża, ale jak już reżyser filmu zapowiadał, nie jest trudno wywnioskować, iż jeszcze zobaczymy Stakara i liderów innych grup przemytników. Tu wspomnę tylko, że wśród podwładnych Yondu można zobaczyć znajome twarze: Tommy’ego Flannagana znanego szerszej publiczności jako Chibs z Synów Anarchii oraz lidera zespołu Mindless Self Indulgence, Jimmy’ego Urine, którzy są dobrymi znajomymi Gunna.
Jeśli mogłabym się do czegoś przyczepić to do tego, że cała akcja nie wydawała się być aż tak spójna jak w pierwszym filmie. Czegoś mi brakowało, kiedy przeskakiwano z jednego wątku na drugi. Do tego, mimo podwójnej dawki akcji, nie bawiłam się na sequelu aż tak dobrze, jak na pierwszej odsłonie przygód Quilla i zespołu. Trzeba jednak przyznać, że zrobić dobry sequel jest naprawdę trudno. Mały plus daję również za muzykę, bo jak już wspominałam, soundtrack z 2014 roku był według mnie zdecydowanie lepszy.
Na Strażnikach Galaktyki 2 fani pierwszego filmu powinni bawić się wyśmienicie. Produkcji nie brakuje niczego, może poza odrobiną magii z pierwszej odsłony. Jest to jednak godna kontynuacja, przy której Gunn dał z siebie wszystko, a w tego człowieka pokładam wiarę większą niż w resztę reżyserów MCU razem wziętych. Nie pozostaje mi nic innego jak zacytować tekst jednej z piosenek na Awesome Mix Vol. 2 na sam koniec:
W czasach niedoli, pamiętajcie
Jesteśmy Groot
Recenzja ukazała się na Panteon.pl