Rzadko kieruję się wyborem książki na podstawie oprawy. Wiadomo czemu. Nawet najpiękniejsza okładka nie poprawi koszmaru jakim może okazać się fabuła czy sam styl tego, co w środku. Zrobiłam jeden jedyny wyjątek podczas zakupu Dygotu Jakuba Małeckiego. Książka wydana przez znane już chyba wszystkim Wydawnictwo SQN, które ma dryg do ślicznych opraw graficznych. W okładce Dygotu zakochałam się, kiedy zobaczyłam zapowiedź powieści po raz pierwszy. I muszę Wam napisać, że tak pokierowanego zakupu nie żałuję. Czemu? O tym poniżej.
Dwie rodziny, których nie łączy nic. Łabendowicze mieszkają na wsi kontrolowanej przez Niemców. Wraz z żoną i synem, Jan zajmuje małą chatę i pracuje dla Frau Elbert. Kiedy ta ucieka, a Jan odmawia jej pomocy, Niemka przeklina jego jeszcze nienarodzone dziecko. Wkrótce jego żona rodzi odmieńca. Bronkowi Geldzie wraz z żoną rodzi się przepiękna córeczka. Klątwa Cyganki ściąga na nią nieszczęście – Emilka zostaje niemal całkowicie poparzona w pożarze i oszpecona na całe życie. Co łączy te dwie rodziny? Jakie tajemnice kryją przed sobą małżonkowie, a jakie będzie dane odkryć ich wnukowi, Sebastianowi?
Dygot to opowieść o życiu. Życiu w przed- i powojennej Polsce. Życiu w czasach PRL-u i na przełomie wieków. Jest to jednak przede wszystkim niesamowita opowieść o ludziach. O tym, jak małe rzeczy oraz gesty mogą zmienić niemalże wszystko. Czy wiara w zabobony i klątwy może zmienić to, jak spoglądamy na świat? Małecki używa tu klątwy oraz przekleństwa (niby to samo, ale jednak… nie) jako podstawy dwóch historii, które łączą się w jedną. Historie obu rodzin, które nie mają ze sobą zbyt wiele wspólnego, nie licząc właśnie wiary w klątwy i przekleństwa, które dręczą ich przez całe życie.
Najbardziej w całą opowieść wciągnął mnie wątek Wiktora, syna Łabendowiczów, który jest przekleństwem nie tylko dla rodziny, ale i całej wsi. Chłopiec jest albinosem, co ściąga mu na głowę między innymi zaczepki i ciosy ze strony kolegów. Od dnia jego narodzin w okolicy nie dzieje się zbyt dobrze – ziemie nie są już tak urodzajne, za brak plonów gospodarze są wysyłani do więzienia. Wina za to spada na małego Wikusia, który umiera po raz pierwszy jeszcze jako dzieciak. Później umrze jeszcze dwa razy.
Nie trudno się domyślić, szczególnie po opisie z tyłu książki, że Wiktor i Emilka zostaną parą. Nie to jednak połączy ich rodziny. Kluczową rolę gra tu przelotny (bo dosłownie godzinny) romans Bronka Geldy i żony Jana Łabendowicza, Ireny. To właśnie przez ten romans, przez jedno spotkanie, Wiktor i Emilia się spotykają i ich losy łączą się na zawsze. Z tej miłości rodzi się Sebastian, który wyrasta na Sebę. Całe dnie spędza z kolegami, od małego uczy się jak kraść, jak kombinować by mieć pieniądze na słodycze. Z początku niewinne działania przeradzają się w handel dopalaczami oraz uzależnienia.
I za to najbardziej polubiłam Dygot. Za to, jak bardzo prawdziwie pokazana została codzienność Polaków na przestrzeni lat. Czytając, nie miałam żadnych wątpliwości, że tak to właśnie wyglądało. Mało się nasłuchaliśmy opowieści naszych rodziców, dziadków i pradziadków o tym, jak wyglądała Polska po wojnie? Mało znali oni opowieści od swoich rodziców, jak to wyglądało jeszcze wcześniej? Widać, że Małecki czerpał swoją wiedzę z takich właśnie opowieści, ale również z odpowiedniego przygotowania przez dobre, stare badania. Niemalże chciałoby się, żeby Dygot był dłuższy.