Listopad był bardzo hojnym
miesiącem dla fanów komiksów. Justice
League, The Punisher, Thor: Ragnarok jeszcze jest pokazywany w
kinach. Najbardziej czekałam jednak na serial Marvela, który od samego początku
wzbudził moje podekscytowanie. Runaways zapowiadało się na
produkcję najbardziej wierną komiksowemu pierwowzorowi. Jestem po trzech
pierwszych odcinkach i moje wrażenia mogę opisać w dwóch słowach: HOLY SHIT.
Runaways opowiada historię szóstki nastolatków, którzy odkrywają, że ich rodzice są członkami The Pride – organizacji mającej na celu zagładę Ziemi. To pozostaje w zgodzie z komiksami. Dalej ktoś, kto zna komiksową wersję tej historii może się leciutko pogubić.
Alex (Rhenzy Feliz), Nico (Lyrica
Okano), Karolina (Virginia Gardner), Chase (Gregg Sulkin), Gert (Ariela Barer)
i Molly (Allegra Acosta) chodzą razem do szkoły. Byli najlepszymi przyjaciółmi
dopóki siostra Nico, Amy (która również była częścią grupy), nie zginęła. Dwa
lata później są dla siebie niemal jak obcy ludzie. Pomimo tych okoliczności,
dochodzi jednak do spotkania starych znajomych. Podczas niego są oni świadkami
rytualnej ofiary, której dokonują ich rodzice. Przyjaciele ponownie się
jednoczą, aby odkryć prawdę o swoich rodzicielach, przy okazji odkrywając
więcej tajemnic.
Scenarzyści serialu dokonali
wielu zmian względem komiksu. We wszystkim pomagał im Brain K. Vaughan (twórca Runaways),
który popierał ich zmiany. Muszę przyznać, że jak na ten moment jedynie dodają
one historii atrakcyjności. Atmosfera komiksu została zachowana, postaci Uciekinierów
zostają wierne swoim pierwowzorom… Po ostatnich wpadkach Marvela z serialami
naprawdę dobrze było obejrzeć coś tak kapitalnie zrobionego.
Jedną z największych zmian w
historii to brak rodziców Molly oraz zmiana jej nazwiska. W komiksach była
Molly Hayes, w serialu mamy Molly Hernandez. Jest tego jeden główny powód,
który nikogo nie powinien dziwić. Molly i jej rodzice są mutantami. Mutantów ma
Fox, więc nie oczekujcie, że Molly zostanie nazwana słowem na „m” w serialu.
Przez to też nie ma jej rodziców, ale to tylko sprzyja rozbudowanemu wątkowi o
rodzicach dzieciaków, który będzie o wiele szerszy niż w komiksach (tam był im
poświęcony bodajże tylko jeden zeszyt).
Co bardzo mi się spodobało to
ukazanie postaci. Od pierwszego odcinka wiedziałam, że będą one TAKIE SAME, jak
te postaci, które pokochałam podczas czytania komiksu. Gert jest social justice warrior, Nico to gotka,
która czuje się strasznie samotna i szuka samej siebie (tak samo jak Karolina,
ale obie chowają się pod innymi zabiegami). Alex już jest liderem grupy,
Karolina to ta kochana dziewczyna, serdeczna dla wszystkich. Chase to kochany i
przemiły chłopak schowany za wyglądem typowego sportowca, a Molly… Molly to
pełna energii dziewczynka, jednak nie jest tak naiwna jak w komiksach.
Duży plus za Old Lace, która nie
jest tylko wytworem CGI. Pewnie, są sceny, w których jest zrobiona komputerowo,
ale ujęcia z bliska na jednego z ulubionych komiksowych dinozaurów są
wystarczająco wyraźnie, aby stwierdzić, że część budżetu poszła na zbudowanie
Old Lace w studiu. I za to dziękuję!
Cała akcja rozwija się w
odpowiednim tempie. Nie posuwa się tak szybko jak w pierwowzorze, ale nie ma
się co dziwić, skoro mamy zdecydowanie więcej wątków z rodzicami. Nie
zapominajmy również, że jest to teen
drama, więc serial nie jest dla tych, którzy za tym gatunkiem nie
przepadają. Nie ma się jednak, co dziwić, skoro głównymi bohaterami jest
szóstka nastolatków. Sam komiks również jest z tej samej kategorii.