16 lip 2016

Ponure miasto Grimm - recenzja "Grimm City: Wilk!" Jakuba Ćwieka

Jakub Ćwiek już od kilku lat jest jednym z moich ulubionych polskich pisarzy. Ma nie tylko genialne pomysły, ale i ich wykonanie nigdy nie przestaje wzbudzać we mnie podziwu – czy czytam kolejną nowość, czy tylko odświeżam sobie poprzednie pozycje. Na każdą premierę jego nowych książek czekam zawsze z tą samą „dziką” niecierpliwością; w moim przypadku można to porównać z wyczekiwaniem na kolejne części Harry’ego Pottera w czasach nastoletnich. Nie inaczej było z Grimm City: Wilk!. Książkę nabyłam na tegorocznym Pyrkonie, gdzie była ona dostępna przedpremierowo, jeśli mnie pamięć nie myli. Jednak dopiero po ukończeniu roku akademickiego mogłam do niej zasiąść bez wyrzutów sumienia (licencjat niby nie zając, a jednak mało brakowało, a by mi uciekł).


Przygodę w Grimm City zaczynamy od małego wprowadzenia w sytuację miasta, które zostało zbudowane na ciele olbrzyma. Kilka ataków na taksówki, gdzie ginęli pasażerowie – cele ataków – oraz taksówkarze – niewygodni świadkowie. Potem poznajemy postać, która odegra bardzo dużą rolę w opowiadanej historii, a wszystko za sprawą jednego dnia, kiedy to najzwyczajniej w świecie zastępował w pracy swojego przyjaciela i zarazem współlokatora. Zostaje on wplątany w morderstwo oficera policji, wysłannicy jednego z bossów rządzących światkiem przestępczym miasta próbują go dorwać, a wszystko to przez jeden z kursów, kiedy to wiózł ze sobą... Czerwonego Kapturka. Potem martwych ciał jest już tylko więcej, jednak Alfie Moore zyskuje dobrze przygotowanych kompanów.

Trzeba przyznać, że Ćwiek odwalił kawał niesamowicie dobrej roboty, budując świat, który bazuje na dobrze znanych nam baśniach i chyba nie trzeba wspominać, czyjego autorstwa są te baśnie. Niektóre mają w książce udział większy, inne mniejszy; reprezentowane są przez małe easter eggi. Sam pomysł uważam za jeden z kategorii genialnych, ponieważ nawet jeśli mamy na rynku całkiem sporą ilość najróżniejszych interpretacji baśni, wersja Ćwieka jest czymś świeżym.


Jedna z głównych postaci książki, Alfie, jest ofiarą całego zamieszania. Jest on muzykiem, grającym od czasu do czasu w lokalach. Udziela również lekcji gry na pianinie, bo nawet w Grimm City sytuacja artystów nie różni się zbytnio od tej w naszym świecie. Pomocną dłoń w trudnej sytuacji wyciąga do niego Agent McShane z NS (Szlachetna Posługa, a inaczej Noble Service), stary znajomy z dawnych lat. Później dołącza do nich inspektor Evans. Razem z McShanem byli kiedyś partnerami, co tylko dodaje humoru i sprawia, że czytelnik jest ich postaciami bardziej zainteresowany.

Oczywiście w opowieści jest sporo postaci pobocznych, jak bogacz Dragosavalij, jego lokaj Mortimer Shreck czy dziennikarka Palla Di Neve. Postaci te wnoszą całkiem sporo do całej historii; autor wykorzystuje ich również, aby wprowadzić nowe wątki, które tylko zachęcają nas do czekanie na kolejne części.


Nie można nie wspomnieć o samym mieście. Zbudowane na cielsku olbrzyma nie należy do najpiękniejszych miejsc w świecie wykreowanym przez autora. W metropolii wydobywa się ropę płynącą w żyłach olbrzyma, która do tego jest pompowana przez serce stworzenia. O powstaniu miasta krąży legenda; olbrzym niosący zniszczenie i śmierć został pokonany przez pięciu śmiałków. Nazwa miasta pochodzi od pierwszych liter ich imion. Trzeba dodać, że śmiałkowie ci dotarli do olbrzyma dzięki magicznej fasoli; po zasadzeniu jej ta urosła aż do nieba, gdzie piątka śmiałków dorwała potwora, a jego ciało spadło na ziemię. Brzmi znajomo?

Najbardziej jednak zaimponowała mi nie tylko akcja książki, ale religia w niej przedstawiona. Nie mogę się nadal nadziwić, jak dobrze to wyszło i jak pomysłowo zostało to przedstawione. Mamy bowiem religię, której bogiem jest Bajarz. Wyznanie to ma kilka odłamów – jeden z nich mówi o tym, że tok życia wszystkich ludzi składa się na jedną wielką powieść; mało tego, że wszyscy postępują według określonych już schematów. Inny odłam uważa z kolei, że owszem, wszyscy jesteśmy częścią jednej powieści, ale to my decydujemy o treści zawartych w niej opowiadań. Jeszcze inny odłam zakłada, że każde życie to jedna powieść, a wszystkie z nich składają się na ogromną bibliotekę. Kapłani pierwszego odłamu nazywają się legendytami, za drugi odłam odpowiadają bajanie, a za trzeci epizodyści. Oprócz tego, w książce wykreowane zostały plemiona, a jedno z nich – Shorouki – odegra niemałą rolę w wydarzeniach składających się na akcję książki.


Nie muszę raczej pisać, że Grimm City: Wilk! przypadło mi do gustu ogromnie. Cały ten świat, jego złożoność i małe, czasem ledwo zauważalne elementy... Cóż, muszę przyznać Jakubowi Ćwiekowi rację; dobrze, że notatki o tej książce przeleżały tyle czasu i czekały na swoją porę; kto wie, czy książka ta byłaby tak dobra, jeśli zostałaby napisana dziesięć lat temu. Nie można również zaprzeczyć, iż jest to niemalże znakomite rozpoczęcie kolejnej serii. Pozostaje mi tylko napisać: czekam na więcej!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz