Książki
na podstawie komiksów i występujących w nich postaci to ciekawa odskocznia dla
tych, którzy kochają super-bohaterów. Jest to też sposób na przedstawienie nam
tego, co nie zawsze przeczytamy i zobaczymy na kartach rysunkowej opowieści. Kiedy Marvel ogłosił, iż powstanie seria
książek Young Adult, kogo mogli wziąć
na pierwszy ogień? Czarna Wdowa nadaje się idealnie do misji zwiadowczych, więc
czemu nie? Dodajcie do tego Margaret Stohl (Piękne
Istoty) i oto przed Wami wylądowała Czarna Wdowa. Na Zawsze Czerwona.
Misja
w Odessie na Ukrainie. Natasha ze wsparciem TARCZY odnalazła Ivana Somodorova –
człowieka odpowiedzialnego za Czerwoną Komnatę, w której spędziła dzieciństwo. W
odesskim porcie Somodorov uwięził jedną ze swoich podopiecznych. Akcja
ratunkowa połączona z próbą pojmania bądź zabójstwa Ivana, kończy się wybuchem.
Bad guy ginie, dziewczynka, Ava Orlova, i Wdowa wychodzą z tego cało.
Następuje
czasowy skok do przodu: 17-letnia Ava mieszka w piwnicy chrześcijańskiego
ośrodka dla kobiet w Nowym Jorku. Ucieka przed TARCZĄ, przed Czarną Wdową i
swoją przeszłością. Dziewczyna nie posiada dużo – kolekcję gadżetów
szpiegowskich, które zbierała podczas pobytu w siedzibie wyżej wspomnianej
organizacji i notatnik/szkicownik, w którym opisuje swoje sny. To właśnie w
nich nawiedza ją młody chłopak, Alex Manor. Podczas krajowego turnieju
szermierczego dochodzi do spotkania nastolatków, ale jest tam również Romanoff i
wysłannicy człowieka, który miał nie żyć od lat.
Okazuje
się, że Ava z dnia na dzień staje się niemalże lustrzanym odbiciem
czerwono-włosej agentki, kiedy obie przebywają razem. Nad czym Somodorov tak
naprawdę pracował w Odessie i czemu wybrał do tego Avę i Natashę?
Książka
należy do tych bardzo przewidywalnych. Niektóry uznają to za minus, ale ja sama
bardziej skupiłam się na tym, czy Wdowa przedstawiona przez Stohl, jej
podejście do przeszłości, TARCZY i innych ludzi, przypomina Wdowę, którą znam z
komiksów i filmów. Muszę napisać, że tak naprawdę dużo się o Romanoff nie
dowiedzieliśmy. Tak, dostaliśmy niezły rodzinny twist (nadal przewidywalny), ale
Natasha cały czas ma przed nami sporo sekretów.
Ava
Orlova jest dziewczyną silną, samodzielną i samotną. Wie, że nie ma nikogo,
szczególnie po rozczarowaniu, jakim okazała się Czarna Wdowa; po misji w
Odessie złożyła jej obietnicę, której nie dotrzymała. Odniosłam wrażenie, że
Ava jest jak większość głównych bohaterek książek dla nastolatek/ów – silna,
cicha, samotna, ale w głębi zraniona i wrażliwa, co wychodzi na wierzch dopiero
w trakcie historii. Postać Alexa z kolei nie ma za dużo sensu w całej akcji, a
więź która się pojawia między nim a Orlovą, z jego strony tak naprawdę nie ma
żadnych podstaw, a on sam może i zachowuje się jak zakochany nastolatek, ale w
moim odczuciu tego wątku mogłoby w książce nie być.
Przyznam,
iż nie czytałam innych publikacji pani Stohl. Widziałam ekranizację Pięknych Istot, ale wiadomo, że to nie
to samo, co lektura. Czarną Wdowę
czyta się bardzo lekko i szybko. Może to zasługa dosyć dużej czcionki albo
lekkiego pióra autorki, albo mikstury tych dwóch czynników. Ciekawe również
były wstawki z akt sprawy, do której prowadzi nas cała książka. Od początku
wiemy, że chodzi o śmierć na służbie, a autorka dostarcza nam zeznania Natashy
we fragmentach, które odnoszą się do czytanych przez nas rozdziałów.
Trzeba
pamiętać, że to powieść young adult.
Targetem tej książki są więc przede wszystkim nastolatki. Patrząc po listach
bestsellerów w ostatnich latach mogę spokojnie stwierdzić, że jako powieść YA, Na
zawsze czerwona sprawdza się bardzo dobrze. Ma nie jedną, a dwie główne
bohaterki, jest wątek romantyczny, jest też groźny złoczyńca z przeszłości obu
panien. Co prawda nie ma tak popularnego miłosnego trójkąta, ale ja to traktuję
akurat jako plus. Nastoletnim fanom Wdowy powinna zdecydowanie przypaść do
gustu.
Duet Netflix/Marvel przyzwyczaił widzów do pewnego, wysokiego poziomu swoimi poprzednimi produkcjami. Iron Fist odstaje od niego, co po serii krytycznych recenzji dla większości z nas nie jest już żadną tajemnicą. Teksty te opierały się na pierwszych 6 odcinkach serialu, udostępnionych przez dystrybutora platformom medialnym. Po seansie całego sezonu problemów namnożyło się jak... mrówek. Niezbyt dynamiczne sceny walki były dopiero początkiem.
Opowieść jakich w historii kinematografii wiele, uznany za zmarłego Danny Rand (Finn Jones) powraca po 15 latach do Nowego Jorku, aby odzyskać swoje dziedzictwo, potężną firmę zbudowaną przez ojca oraz stojącą za nią, pokaźną fortunę. Po półtorej dekady spędzonej w klasztorze na nauce kung-fu, staje się człowiekiem nieco dziwnym, nawet jak na standardy rodzinnej metropolii. Przyjaciele z dzieciństwa, Joy (Jessica Stroup) i Ward Meachum (Tom Pelphrey), nie chcą uwierzyć osobliwemu obdartusowi na słowo. Ba, powrót młodego Randa jest im kompletnie nie na rękę.
Oprócz udowadniania swojej tożsamości – w czym pomaga mu znana fanom Jeri Hogarth (Carrie-Anne Moss) – Danny musi zmierzyć się z odwiecznym wrogiem K’un Lun i Iron Fista - tajemniczym, azjatyckim klanem znanym jako Dłoń. Tutaj także napotykamy znajomą twarz. Madame Gao (Wai Ching Ho), która nie tylko jest w zmowie z Haroldem Meachumem (David Wenham), ale używa Rand Enterprises jako przykrywki dla działalności przestępczej.
Z bólem serca przyznaję, że przez trzynaście odcinków częściej bywałam śpiąca i/lub zażenowana niż zaciekawiona oraz podekscytowana. Pierwsze sześć epizodów nie zapowiadało niesamowitej i zapierającej dech w piersiach rozrywki, ale nie zwiastowało również tego, co zobaczyłam – moje nadzieje prysły przy ósmym epizodzie.
Oprócz wolnego tempa scen walk najbardziej przeszkadzała mi… relacja, jaka wywiązała się pomiędzy Colleen Wing (Jessica Henwick) a głównym bohaterem. Zdaję sobie sprawę, że według twórców super-bohaterska produkcja bez miłostki jest niepełna, ale Iron Fist spokojnie by sobie bez tego poradził, a nawet prawdopodobnie miałby się dużo lepiej. Panna Wing, której postaci nie uratował zbytnio nawet późniejszy zwrot akcji, z ciekawej, wojowniczej kobiety zmieniła się w bohaterkę romansidła, z kataną na plecach jako rekwizytem.
Niektóre sceny walk w drugiej połowie sezonu prezentują się nieco lepiej. Dalej jednak brak im dynamizmu, czy po prostu więcej życia. Kaskaderzy i aktorzy (którzy wykonywali niektóre z sekwencji przynajmniej częściowo samodzielnie) w większości przypadków byli dobrze przygotowani, ale tylko dobrze. W Daredevilu wysłannicy Ręki prezentowali się o wiele lepiej niż w Iron Fist, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że producenci podeszli do tego serialu jak do czegoś, co trzeba zrobić, żeby zabrać się za The Defenders, mimo braku pomysłu.
Nawet Madame Gao nie jest już tą samą, budzącą strach pomieszany z szacunkiem staruszką. Została zredukowana do roli jednego z wielu pionków, które nie mają tak naprawdę dużo do powiedzenia w organizacji. Pozostając przy postaciach znanych z trzech poprzednich seriali, nie można nie wspomnieć o Claire Temple (Rosario Dawson). Również tutaj jest ona głosem zdrowego rozsądku. Interweniuje kiedy głównego bohatera zaślepia gniew, ból, czy żądza zemsty. Nie robi tego jednak zbyt często, przeważają sceny, w których pełni rolę piątego koła u wozu w towarzystwie Colleen i Danny’ego. Niestety.
Nie wiem co sądzić o głównej postaci, przyznam szczerze, nie jestem pewna, czy nijakość Randa wynika ze źle napisanego scenariusza, czy może z braku charyzmy Jonesa. Wiem jednak, że całkiem zadowalająco pokazał, jak bardzo dziecinny jest Danny. Szkolenie w K’un Lun nie do końca pomogło mu pogodzić się z losem, który spotkał jego rodziców, a wręcz tylko pogorszyło sytuację. To jest jeden z aspektów, trochę ratujących ten serial.
Oprócz tego, zakończenie nie wyszło wcale aż tak źle. Oczywiście, większość widzów zapewne domyślała się szczegółów rozstrzygnięcia od samego początku, zarówno w kwestii losu firmy, K’un Lun oraz impasu w jakim postawiony był Danny w związku z tymi dwoma aspektami. Trzeba przyznać, że pasuje ono do reszty serialu, ale niestety (znowu) nie wprowadza nas w The Defenders, czego pewnie niektórzy oczekiwali. Chociaż, kto wie, może to i lepiej. W końcu Daredevil, Jessica Jones i Luke Cage również nas nie przygotowywali płynnie do nadchodzącego team-upu więc… czemu Iron Fist miałby?
Pomimo kilku dobrych momentów, całościowo Iron Fist nie ma jak się obronić. Ci, którzy podchodzili do tego serialu bez jakichkolwiek oczekiwań mogą się bawić całkiem dobrze. Mam jedynie nadzieję, że jeśli dojdzie do drugiego sezonu (a wbrew pozorom liczę na to), scenarzyści, choreografowie walk i aktorzy przyłożą się do tego lepiej niż zrobili to teraz. Bo jeśli wyciągną wnioski z popełnionych błędów, wtedy możemy otrzymać serial kung-fu, na który zasługuje nie tylko Danny „Żelazna Pięść” Rand, ale również fani komiksu i sztuk walki.
17 lat. Tyle trwała przygoda Hugh
Jackmana w roli Wolverine’a. Ekipa odpowiedzialna za promocję Logana
oraz sam aktor przygotowywali nas do rozstania się z Rosomakiem, jakiego znamy z
ekranu. Czy Logan to godne pożegnanie postaci, której poprzednie solowe filmy
nie należały do najlepszych?
Ekranizacja rozpoczyna się
przedstawieniem codziennego życia Wolverine’a. Pracuje jako szofer, zarabiając
na utrzymanie siebie, Calibana oraz Profesora Xaviera. Ten ostatni potrzebuje
również leków, które neutralizują jego zdolności - starość dopadła go tak samo
jak wszystkich. Na drodze staje im pracownik Alkali Transigen, który szuka uciekinierów z meksykańskiej placówki
zajmującej się eksperymentami na dzieciach. Dezerterzy to nikt inny jak
Laura/X-23 oraz jedna z pracownic, która zdecydowała się uratować dziewczynkę.
Ich spotkanie sprowadza na Wolverine’a i jego towarzyszy śmiertelne
niebezpieczeństwo.
Młoda mutantka trafia do miejsca,
gdzie pomieszkuje Logan z przyjaciółmi, a w ślad za nią Pierce z obstawą, chcąc
zabrać dziewczynkę. Wolverine początkowo postanawia nie przejmować się
dzieckiem, ale gdy na jaw wychodzi, że jest “całkiem jak on” - zmienia zdanie.
Od tej pory uciekają przed wysłannikami Alkali
Transigen, którzy depczą im po piętach. Miejscem, do którego Laura koniecznie
chce się dostać jest Eden - przejście niedaleko granicy amerykańsko-kanadyjskiej, po
przekroczeniu którego dziewczynka i przyjaciele z ośrodka będą bezpieczni.
CH: Bez bicia przyznaję się już na
samym początku, że płakałam w kinie, zresztą chyba jako jedyna.
SA: Nie pozostaje mi nic innego, jak
przyłączyć się do Ciebie i przyznać, że sama uroniłam łzy, i to całkiem sporo.
CH: Jak można byłoby nie płakać? Aż
się serduszko kraje na samą myśl, że kolejne filmy o mutantach - kto wie, może
nawet kiedyś połączą Avengersów z nimi - będą bez tego aktora. I bez Stewarta.
SA: To na pewno koniec pewnej epoki
dla fanów X-Men. Prędzej czy później ta chwila musiała nastąpić. Cieszę się, że
Jackman i Stewart zrobili to na swoich warunkach; nie mogli chyba pożegnać się
w lepszy sposób.
CH: Myślę też, że fabuła była niejako
pod to podciągnięta, biorąc pod uwagę postać Xaviera, który ze sławnego i
potężnego mutanta przeistoczył się w staruszka z demencją, i któremu zdarza się
być częściej zagubionym i agresywnym. No i Logan, który rozmyśla nad
władowaniem sobie kulki w łeb.
SA: Nie ma się co dziwić, skoro to, co
kiedyś było jego atutem teraz zabija go od środka. Do tego Charles z demencją i
Caliban, który tak naprawdę może pomóc tylko przy Profesorze. I fakt, że są
ostatnimi mutantami na Ziemi...
CH: A właśnie! Odnośnie Calibana, przy
tej scenie, gdzie odsłonili dach, czy co to tam było, aż syknęłam. Brrrr! Ale
to było do przewidzenia, że Pierce będzie chciał wykorzystać go do znalezienia
Laury, w końcu był tropicielem. Był. Niestety. Jeśli mam być szczera, to fabuła
sama w sobie nie jest zbytnio oryginalna; można ją streścić w kilku zdaniach.
SA: Czasami geniusz tkwi w prostocie.
W poprzednich filmach kombinowali, dodawali jakieś wątki, które ze sobą jakoś
specjalnie nie współgrały (nigdy nie wybaczę im Deadpoola z Origins). Logan to
historia prosta.
CH: Prosta, ale nie prostacka!
SA: Dokładnie. Rating też dużo dodał
filmowi. Czemu aż tyle czasu im zajęło pokazanie Wolverine’a jakiego chcieli
wszyscy - skąpanego we krwi swoich wrogów?
CH: Chyba obie zgadzamy się co do
tego, że Jackman i Stewart zdobyli nasze serca raz jeszcze i spisali się nie na
jeden medal, a na miliony..?
SA: Co do tego nie mam żadnych
wątpliwości. Jackman jako jeden z niewielu wydaje się doskonale rozumieć
postać, którą gra.
CH: Jest idealny do tej roli. Nawet na
tych pierwszych przesłuchaniach był niezły. Jezu, jak ja się cieszę, że te 17
lat temu, kiedy ja skakałam po drzewach jako dzieciaczek, nie wybrali innego
gościa.
SA: Zapewne nie Ty jedna.
CH: W każdym razie ja upadam do stóp i
Hugh, i Patricka, bo wiedzieli jak zakończyć przygodę z tym uniwersum. Owszem,
mogliby grać dalej, ale widocznie słuchali Perfectu i wiedzieli “kiedy zejść ze
sceny niepokonanym”.
SA: A ja dołączam do Ciebie tam na
dole.
CH: Przez obydwu z nich płakałam. Jak
X-24 wbił pazury w Xaviera to myślałam, że zejdę, on wcześniej taki monolog
trzepnął. Potem była ta walka, nie wypadało wyć jak bóbr i się uspokoiłam, ale
ta końcówka z Loganem i Laurą… Moje serce się rozpadło. Nazwała go ‘tatusiem’.
SA: Stewart i Jackman przepięknie
pokazali, jak bardzo ich postaci były ważne dla siebie nawzajem. Ich wspólny
występ tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że są oni fenomenalnymi aktorami.
SA: Dzięki filmowi jeszcze bardziej
polubiłam postać Laury. Dafne Keen odwaliła kawał dobrej roboty. Sztuką jest
zagrać tak dobrze i nie mieć kwestii przez większą część filmu.
CH: Ja się zastanawiam, czy zdaje
sobie sprawę, że przewróciła trochę świata do góry nogami. Będzie miała dużo
fanów.
SA: Mam cichą nadzieję, że poczekają
aż podrośnie i zdecydują się zrobić z Laury nowego Wolverine’a. Nie wyobrażam
sobie nikogo innego w roli X-23.
CH: Biorąc pod uwagę, że kolejny
Wolverin wyszedłby za te 4-5 lat, a zdjęcia nie będą już-teraz-natychmiast
nagrywane, to mogliby ją przedstawić jako dojrzewającą młodą kobietę, która ma
nadal w jakimś stopniu problemy z przystosowaniem się do społeczeństwa..? Dobry
scenariusz załatwiłby sprawę, ale nie będzie kropka w kropkę jak w komiksach.
SA: Niech mi dadzą strój Wolverine’a z
komiksów w wydaniu damskim i będę zadowolona. Niczego więcej - oprócz dobrego
scenariusza - nie będzie mi do szczęścia potrzebne.
CH: No wiesz, są tacy, którzy
chcieliby mieć każdy panel z komiksu przeniesiony co do joty na ekran. Jakby to
w ogóle było możliwe... Co to za przyjemność oglądać to, co się już widziało?
SA: Nie oszukujmy się, czasami komiksy
są wręcz absurdalne.
CH: Wiesz, co mnie cieszy w tym
filmie? Nie jest w trzech czwartych zrobiony na green screenie. Ale przyznaję,
sekwencja na pustyni, gdzie Laura wyrżnęła w pień wrogów - fenomenalna sprawa!
- musiała być zrobiona przy pomocy kaskaderów.
SA: W scenach walk czy pościgu i
innych tego typu ujęć nakładali twarze aktorów na twarze kaskaderów.
CH: Dobry montażysta zdziała cuda!
Wiem co mówię!
SA: W to nie wątpię. A co uważasz o
montażu filmu właśnie? Jakieś uwagi?
CH: Kimże ja jestem, by krytykować
dzieło Holyłudu? A tak na serio, bardzo dobra robota. Część tych ujęć z góry
jest sprawką grafików, ale mnie to w ogóle nie dziwi. Nie zauważyłam zgrzytów:
coś w jednej scenie jest, w drugiej nie ma. Chociaż fragmenty nagrań z ośrodka były
jakieś takie… yyyy. Chcieli osiągnąć wrażenie kręcenia telefonem, a nie wiem,
czy na montażu nie wrzucili odpowiedniego efektu na obraz z kamery.
SA: Tak, dla mnie też wyglądały mało
wiarygodnie jak na nagrania z telefonu. Te ujęcia z pościgu na pustyni chyba
podobały mi się najbardziej.
CH: No weź, z tym przejazdem przed
pociągiem to trochę z brawurą poszaleli.
CH: Umm… Że się skończył. Dawno tak
nie wyłam na napisach.
SA: Och, same. Nie mogłam przestać
płakać nawet jak się światła włączyły. Ludzie się na mnie dziwnie patrzyli...
CH: Same here. Jesteśmy zbyt
emocjonalne, moja droga. Jezu, aż przypomniała mi się piosenka Myslovitz
“Chciałbym umrzeć z miłości”. Ja naprawdę umrę, jak przyjdzie do oglądania
kolejnych X-Men bez Hugh i Patricka. Anyway, chyba poza tymi nagraniami z
ośrodka i pewnego rodzaju przewidywalności nie było nic takiego, że
pomyślałabym “no nie, co oni zrobili z tym filmem!”.
SA: Muszę się z Tobą zgodzić. Chociaż
przemowa Laury nad grobem Logana była troszkę… dziwna, ale biorąc pod uwagę,
ile czasu spędziła poza ośrodkiem… nie mam zastrzeżeń.
CH: Laura to dziecko, więc ta
dziwaczność jest w jakimś stopniu zrozumiała. Ale wiesz co? Wolałam jak się w filmie
nie odzywała, było bardziej intrygująco. Ooooo! I jeszcze to! No kurna, ile ona
miała lat? I DOSTAŁA DO PEDAŁÓW W SAMOCHODZIE? JAK? W OGÓLE KTO JĄ NAUCZYŁ
JAZDY AUTEM? Przecież była w ośrodku, a Gabriela wydawała się być
odpowiedzialnym człowiekiem, nie sądzę by dała dziecku prowadzić. PRZECIEŻ TO
NIELEGALNE! KRYMINALIŚCI. TARGOWICA! … … … … … … Poniosło mnie, prawda?
SA: Trochę tak. Sama się w kinie
zastanawiałam, gdzie ona nauczyła się prowadzić. Ale nie do końca wiemy, czy
czasem nie dodali jakiegoś genu dodatkowego zanim trafiła jako jajeczko do
surogatki.
CH: Jak dodali, to wypadałoby o tym
powiedzieć.
SA: Spytaj pana Mangolda o to.
CH: Już idę dzwonić.
SA: Tylko daj mi wtedy znać, co Ci
odpowiedział! Co mi się jeszcze nie podobało to brak ciągłości. Niby wymazali
wszystko przed Przeszłością, która nadejdzie, a i tak robili aluzje do tych
filmów. Trochę brak tu konsekwencji.
Logan: Wolverine to
naprawdę fenomenalny film. Nie jest przekoloryzowany ani idealny, ale sam Logan
taki nie był. Historia ociekała brutalnością i krwią, a przy tym strachem i
zagubieniem. Odpowiedzcie sobie sami, czy życie nie jest takie? Czy nie gubimy
się raz za razem, nie płaczemy, nie chcemy odejść w nieznane? Czy świat nie
jest brutalny i krwawy?
Po latach wędrówki z Hugh Jackmanem w
roli Wolverine’a, stworzeniu dwóch filmów o samym Rosomaku i sześciu
ekranizacjach o mutantach jako grupie, nadszedł czas się pożegnać z tym
wcieleniem podczas dwugodzinnego seansu Logan: Wolverine. Przygoda z tym
bohaterem była wspaniała, jednak nic tak nie zabolało, jak uświadomienie sobie,
że to ostatni Wolverine z Hugh Jackmanem.