Po obejrzeniu pierwszego odcinka Legionu wiedziałam, że czeka mnie niezła jazda bez trzymanki. Z każdym kolejnym epizodem tylko upewniałam się w tym przekonaniu. Nie mam grama wątpliwości, iż jest to (zaraz po Loganie) produkcja o mutantach, na którą zasługują i postaci i fani. Po tylu latach mniej lub bardziej udanych filmów w końcu nam się to należało.
David Haller (Dan Stevens) od dziecka ciągany był po szpitalach psychiatrycznych. Kiedy nie był w szpitalu, uczęszczał na sesje z psychiatrą. Poznajemy go w placówce Clockworks, gdzie ma on już swoją wyuczoną rutynę. Dni umila sobie rozmowami z przyjaciółką i imieniu Lenny (Aubrey Plaza), która miała problemy z narkotykami. Wkrótce w szpitalu pojawia się Sydney (Rachel Keller) i pomiędzy nią a Davidem rodzi się uczucie. To ona sprawia, że główny bohater zaczyna się zastanawiać, czy głosy, które słyszy oraz wizje są wynikiem nie schizofrenii, a czegoś zupełnie innego.
Nie byłoby serialu o mutantach bez dwóch organizacji: dobrej i złej. Najpierw poznajemy tą złą, Dywizję 3. Nie wiadomo do końca jaki mają cel w pojmaniu Davida, ale nie trudno domyślić się, że chodzi im albo o kontrolę nad ludźmi z mocami albo o kompletną ich eliminację. Dobra organizacja prowadzona jest przez Melanie Bird (Jean Smart). To na jej polecenie Syd pojawiła się w Clockworks i nawiązała kontakt z Hallerem. Pomagają mu nauczyć się kontroli nad swoimi mocami. A przy okazji na wierzch wychodzi prawdziwy cel pani Bird – wykorzystanie Davida jako broni przeciwko D3.
Legion jest psychodeliczną podróżą po najskrytszych zakamarkach umysłu głównego bohatera. Oprócz przebłysków przeszłości udajemy się w podróż w jego wspomnienia. Na początku nic tu nie ma sensu, ale z każdym kolejnym odcinkiem odkrywane są przed nami nowe karty. Czy jest to serial przewidywalny? Od pewnego momentu tak, ale nie ma się co dziwić skoro jest to produkcja oparta na komiksach. Przewidywalność nie jest tutaj problemem, bo chodzi przecież rozrywkę, a tego serial nam dostarcza.
Żółtooki stwór, który miga nam na ekranie już od pierwszego odcinka jest czymś więcej niż tylko potworem, który nawiedza wspomnienia i koszmary Davida. Będąc już tyle czasu po premierze ostatniego odcinka mogę sobie pozwolić na spoiler (!); pomysł z pasożytem-mutantem w umyśle Davida jest niesamowicie ciekawym rozwiązaniem, które nie tylko tłumaczy zachowanie i szaleństwo głównego bohatera, ale wprowadza również element niepewności. Co ten pasożyt zrobi dalej? Skoro żywi się na Davidzie, chce przejąć jego ciało, co zrobi, gdy ten zacznie z nim walczyć?
Plejada mutantów, która przewija się przez wszystkie epizody jest całkiem ciekawa. Syd nie może dotykać innych ponieważ wystarczy ułamek sekundy spotkania skóry ze skórą i zamienia się ona z daną osobą miejscami. Ptonomy (Jeremie Harris) potrafi poruszać się po wspomnieniach innych. Cary (Bill Irwin) i Kerry (Amber Midthunder) są poniekąd rodzeństwem – Kerry wnika w Cary’ego i starzeje tylko, kiedy znajduje się poza ciałem swojego brata. Jest też mąż Melanie, Oliver (Jemaine Clement), który ma moce podobne do tych Davida, jednak zawędrował w zakamarki umysłu tak daleko, że zapadł w śpiączkę.
Gdyby nie robota montażystów, produkcja ta mogła się nie udać. Szczególnie scena w kuchni z pierwszego odcinka musiała stanowić wyzwanie dla pracujących przy sklejaniu zdjęć. Trzeba jednak przyznać, że nie ma się do czego przyczepić. Montaż jest bardzo dobry (nie mnie oceniać, czy perfekcyjny). Nie będę sobą jeśli nie wspomnę o muzyce. Kawałki użyte na napisach końcowych każdego z odcinków pasują niemal idealnie do przypisanych im epizodów. Do tego skomponowana przez Jeffa Russo ścieżka dźwiękowa… idealnie pasuje do każdej ze scen, buduje napięcie, kiedy trzeba uspokaja. Cóż chcieć więcej?
Nie pozostaje mi nic innego jak podsumować cały tekst i napisać Wam, że jeśli jeszcze Legionu nie obejrzeliście to powinniście się troszeczkę wstydzić. Szczególnie jeśli narzekacie na jakość produkcji z uniwersum X-Men. W końcu dostaliśmy porządną fabułę, ciekawe plot twisty i dobrze wykreowane postaci, oraz bardzo dobry soundtrack. Na co jeszcze czekacie, oglądajcie!
Recenzja ukazała się na Panteon.pl