Studia to dla niektórych
najlepszy czas w życiu. Prawie zero nauki, imprezy, zniżki. Studia to jednak również egzaminy, nad którymi siedzisz
całą noc przed godziną sądu, bo po co chodzić na wykłady, skoro notatki
dostarczy nam kolega/koleżanka z grupy. Studia to również ludzie, których
poznajesz na korytarzach uczelni i akademików. Tak właśnie poznały się Esther,
Daisy i Susan, główne bohaterki Giant Days.
Wykonanie: Lissa Tremain |
Znajomość tych trzech bohaterek
rozpoczęła się w akademiku. Trzy zupełnie różne dziewczyny, które na pierwszy
rzut oka zupełnie do siebie nie pasują nawiązują mocną więź. Trio pomaga sobie
nawzajem, razem przeżywają wszelkiego rodzaju przygody, przy których nie
brakuje im humoru. Dzięki tak różnym cechom każdej z nich, wychodzą cało z niemal
każdej niezręcznej sytuacji. W kilku z nich nie obędzie się jednak bez pomocy
osób z drugiego planu.
Giant Days to komiks, na
który nie wiedziałam, że czekam. Pierwszy tom zakupiłam z ciekawości, trochę
poleżał na kupce wstydu zanim po niego sięgnęłam, a kiedy już to zrobiłam,
żałowałam, że nie przeczytałam go wcześniej! Tak dobrego humoru w komiksie nie
widziałam przez długi czas. To samo tyczy się postaci, zarówno Esther, Daisy i
Susan, jak i tych z dalszego planu.
Wykonanie: Lissa Tremain |
Scenariuszem zajął się John
Allison. Giant Days to moja pierwsza styczność z jego twórczością, ale
na pewno nie ostatnia. Postaci wykreowane przez Allisona są prawdziwe,
autentyczne i bardzo naturalne. Tak samo jest z dialogami, które ani razu nie
wydały mi się dziwne czy nienaturalne. To jest największy (i nie jedyny) plus
tego komiksu; można się w niego wczuć do tego stopnia, że wkrótce zaczniemy
widzieć siebie gdzieś tam w tle przygód Królowych Dramy, a kto wie, może nawet
do nich dołączymy?
Allison genialnie zmieszał w
jednym kotle naiwność Esther, niewinność Daisy i cynizm Susan. Te trzy
dziewczyny są źródłem śmiechu przez większość lektury, czy to z powodu dram
wypełniających życie panny Esther de Groot, zaskakujących dla nauczanej w domu
Daisy Wooton codziennych sytuacji, czy okropnie realistycznych wywodów Susan
Ptolemy.
Wykonanie: Lissa Tremain |
Komiks jednocześnie nie boi się podejmować
tematów, które w czasach jego tworzenia dopiero zaczęły być w komiksowym medium
przyjmowane. Ostatnia z dziewczyn, Susan, to zatwardziała feministka. Daisy
przeżywa pierwsza miłość, zadurzając się w swojej koleżance z zajęć. To z nią
pierwszy raz zażywa substancje zakazane, a dzień później mierzy się ze
spotkaniem z babcią. Jeśli zaś chodzi o Esther to cały czas mierzy się
ona z przedmiotowym podejściem do kobiet.
Oprawa graficzna Giant
Days należy do kategorii, które cieszą oko każdym kadrem. Lissa Tremain
rysuje każdą kolejną stronę z lekkością, dzięki której komiks czyta się jeszcze
chętniej. Prostota wykonania postaci łączy się z niezwykłą ich dynamiką oraz
wyrazistością. Emocje wszystkich narysowanych bohaterów są widoczne od razu, a
często zdarza się, że są aż nadto czytelne, co tylko dodaje uroku i humoru
całej opowieści. W połowie drugiego tomu pałeczkę przejmuje Max Sarin, jednak
zmiana jest tak subtelna, że przy pierwszym czytaniu jej nie zauważyłam.
Wykonanie: Lissa Tremain |
Moi drodzy, nie ma co owijać
dalej w bawełnę, czas przejść do konkretów. Giant Days to komiks tak
dobry, że nie sposób go sobie odpuścić. Jeśli jesteście zmęczeni superhero i
chcecie czegoś, co oderwie was od szarej codzienności i wywoła u Was śmiech,
jest to pozycja dla Was. Oprócz tego, zobaczycie, że te wszystkie szkolne
stresy, kiedy przeżywane przez kogoś innego, wcale nie są aż takie straszne.
Dla mnie ten komiks to pozycja obowiązkowa, ale ja kocham dobrze napisane
postaci i całe historie, gdzie humor nie jest przesadzony. W Giant
Days jest go dużo a zarazem w sam raz. Teraz lećcie do księgarni i
kupujcie. Nie ma co zwlekać!
Autorka okładek: Lissa Tremain |
_______________________
Za egzemplarz recenzencki drugiego tomu dziękuję wydawnictwu Non Stop Comics.
Chciałabym umieć tak opisywać warstwę graficzną. Zawsze mi się podobało jak umiesz dobierać odpowiednie słowa, o czym Ci już kiedyś mówiłam. U mnie z tym największy problem właśnie w opisywaniu rysunków.
OdpowiedzUsuń