tekst zawiera spoilery
Dzięki Amazon Prime na naszych ekranach po
burzliwym rozstaniu z Top Gear
znów pojawili się trzej muszkieterowie, choć zamiast szpad jedną dłonią
trzymają kierownice, a drugą drążek skrzyni biegów. Jeremy Clarkson, Richard
Hammond i James May, bo o nich
tutaj mowa, powrócili ze swoim nowym programem, The Grand Tour. Pierwszy odcinek pojawił się w sieci 18
listopada na platformie Amazon. Pytanie, czy warto było na nich znów czekać?
Odkąd świat obiegła informacja,
że planowane jest nowe show motoryzacyjne z udziałem brytyjskich prezenterów,
fani oszaleli z radości. Każdy, kto śledził poprzednią produkcje z nimi w roli
głównej, wiedział w jakich okolicznościach została ona zakończona. Przez prawie
rok panowie uchodzili za bezrobotnych, gdy nagle oświadczono, że amerykańska
platforma internetowa podpisała z nimi kontrakt. Prace nad programem ruszyły z
kopyta na równi z marketingową otoczką i materiałami promocyjnymi. Czekających wielbicieli
tej trójki podsycano krótkimi teaserami, wideo z planu, zdjęciami. Gdy do
premiery został tylko tydzień w sieci codziennie pojawiał się krótki film
podsumowujący cały sezon, oczywiście tak, by tylko lekko
uchylić rąbka tajemnicy.
Mnie, jako fankę tego trio, oglądanie pochłonęło od razu.
Pierwsza scena przedstawia Clarksona wychodzącego z siedziby BBC,
czyli poprzedniego pracodawcy. Szaro, buro, pada deszcz, a i sam Jeremy ma
nietęgą minę, co wprowadza widza w nostalgiczny klimat. Następnie przenosimy
się na lotnisko w Californii, Jezza wsiada do Forda Mustanga, wyjeżdża z miasta, gdzie dołączają do niego wierni
przyjaciele, Richard i James, również za kierownicą Mustangów. Po chwili
panowie mkną po pustyni, gdzie pojawiają się
inne dwu- i czterokołowe pojazdy. Motocykle, auta, te nowe i nieco starsze,
ciężarowe i osobowe, super samochody i te bardziej przystępne dla przeciętnego
Kowalskiego.
Szczerze? To ujęcie jest cholernie dobre, czuje się przyjemne
mrowienie i ekscytacje na myśl, co stanie się za moment.
A potem jest jeszcze lepiej!
Scena, grający na żywo zespół, wielki metalowy skorpion,
któremu z odwłoka bucha ogień, tancerki i mnóstwo fanów, którzy na widok
wysiadających trzech starszych facetów z aut wiwatują z radości. Oficjalne
przedstawienie się, przywitanie z widownią, zaprezentowanie przenośnego
namiotu, które służy za studio - to formalności, które musiały się pojawić, a i
tak okraszone były dobrą dawką brytyjskiego humoru. Żarty ze wzrostu Hammonda,
powolności Maya i porównanie aparycji Clarksona do szympansa, sprawia że nie
można się nie uśmiechać.
Po krótkiej lekcji angielskiego dla Amerykanów, już wewnątrz
studia, pojawia się pierwsza część porównania hiper samochodów: McLarena P1, Porche 918 Spyder i Ferrari
LaFerrari. Test był o tyle wyczekiwany, ponieważ miał się pojawić w ostatnim
sezonie Top Gear, niestety do emisji nie doszło. Następnie czas na pierwszą
niespodziankę od twórców – Conversation Street, segment, w którym
prowadzący omawiają różne zagadnienia związane ze światem motoryzacji. Ta część
programu była bardzo krótka, być może dlatego,
że według wcześniejszych przecieków, miało jej w ogóle nie być.
Źródło: The Grand Tour FB |
Druga, znacznie bardziej zaskakująca mnie sprawa, to tor
testowy. Zaznaczę tutaj, że konwencją programu jest nagrywanie każdego odcinka
w innym kraju, a jak wiadomo, wielkiego kawału
asfaltu nie da się zabrać ze sobą w walizkę. Sam tor znajduje się w
Wielkiej Brytanii i jest... co najmniej intrygujący.
Jeremy ochrzcił go nazwą Eboladrone, ponieważ z lotu ptaka kształt trasy
przypomina wirusa Ebola. Poza testami aut, ma on służyć do porównywania czasów
okrążeń samochodów, które będą prowadzone przez tego samego kierowcę. Chyba
domyślacie się, czym to pachnie, prawda?
Oceniając całość, choć bardzo chciałabym dać
10/10, to muszę porzucić
pryzmat patrzenia na program przez dziwaczną miłość
jaką darzę Clarksona, Hammonda i Maya, i spojrzeć na to nieco surowym wzrokiem.
Oczywiście, zdjęcia są niesamowite, zachwycałam się każdym kątem, każdym ujęciem, montaż
dodaje im jeszcze więcej uroku, jednocześnie pokazując, jak wiele pracy włożono
w show. Zdaję sobie
sprawę, że nie każdy zwraca na to uwagę, ja
jestem nieco spaczona przez moje studia, proszę mi wybaczyć. Muzyka zasługuje
na największe noty, soundtrack jest dobrany po prostu genialnie. Panowie nadal
mają swój pazur, a dzięki temu, że The Grand Tour udostępniany
jest na platformie internetowej, mogą sobie pozwolić na
nieco pikantniejsze żarty i zwyczajnie większy luz
przy doborze słownictwa, co da się zauważyć.
Źródło: The Grand Tour FB |
Jedyną rzeczą, która mi przeszkadzała był
kierowca testujący BMW M2 na nowym
torze. Rozumiem, że takie było założenie programu; amerykański koleś musi
ponarzekać na auta, które amerykańskie nie są. W tym miejscu poczułam zgrzyt,
ale to niewątpliwie tęsknota za Stigiem.
Jest jeszcze jedno... Po teście super samochodów
spodziewałam się... więcej. Nie ukrywam, że to, co wykonała ekipa na torze jest
naprawdę powalające, ale lubię, gdy pokazują takie auta na trasie. Nie
zrozumcie mnie źle, jestem świadoma, że może to wynikać z polityki marek tych
samochodów, które nie zawsze godzą się na udostępnienie modeli (dlatego często
auta pożyczane są od prywatnych właścicieli), ale jakoś tak... chciałabym
więcej. Z tego względu daję mocne 9/10.
Mimo to pewna jestem, że po kolejnych odcinkach uzyskają ode mnie najwyższą
ocenę, w pełni zasłużoną.
Źródło: The Grand Tour FB |
Trzeba przyznać, że program w wielu aspektach
jest podobny do Top Gear. Owszem,
jest to na swój sposób wspaniałe, bo w takim właśnie wydaniu pokochaliśmy
Jezze, Hamstera i Capitan Slow. Pamiętać należy, że kij ma zawsze dwa końce, a
jedna produkcja będzie porównywana do drugiej.
Czy to mi przeszkadza?
Ani trochę, dopóki moja święta motoryzacyjna
trójca pozostanie sobą. Nie oszukujmy się, Jeremy nie pozwoli, by było inaczej.
Zresztą w premierowym odcinku kilkukrotnie sami sugerowali podobieństwa, w
humorystyczny sposób. To są piekielnie zdolne, inteligentne, i jak dla mnie
kochane, bestie, które są świadome takich porównań i wiedzą, co powiedzieć, by
ich było na górze.
Pozostałe odcinki sezonu zapowiadają się równie
interesująco. Materiał promocyjny puszczony w pierwszym odcinku sprawił, za
ciężko będzie mi czekać tydzień do kolejnej odsłony. Pocieszam się, że czeka
mnie jeszcze 11 tygodni (jak cudownie do brzmi!) z trzema facetami, którzy
przewracają się i jeżdżą samochodami, często przerobionymi na dziwaczne
maszyny. Podkreślić trzeba, że Amazon zdaje sobie sprawę, jakim skarbem
dysponują. Świadczy o tym przedłużenie kontraktu o 2 kolejne sezony, co w sumie
daje nam 5, jeszcze przed listopadową premierą. Pamiętajmy, że apetyt rośnie w
miarę jedzenia, kochani. Nie wiem jak Wy, ale ja już umieram z głodu.
Po cichu liczę, że ta trójka wpadnie nad Wisłę z
nagraniem, jeśli nie kilku, to chociaż jednego odcinka.
W końcu... co może pójść nie tak?
Autorka recenzji: ChemicalHouse