3 lis 2016

Dwie dekady melancholii w dwie godziny. Placebo, 29.10.2016

Koncerty są magiczne. Podczas takich imprez można wyładować napięcie, którego czasami nie sposób się pozbyć inaczej. Po każdym koncercie, na którym byłam, wracałam z mniejszym ciężarem na duszy. Dla mnie to najlepsze ćwiczenia, nawet agresywne podrygiwanie w miejscu (które ostatnimi czasy zdarza mi się częściej niż skakanie. To już nie te lata…). Czemu o tym piszę? Bo 29 października byłam na kolejnym w mojej dosyć krótkiej karierze koncertowania i zdobył on w moim rankingu eventów miejsce na podium.


Placebo to zespół dosyć specyficzny. Autor artykułu na Wikipedii przypisał ich do alternatywnego rocka. Dla mnie na pewno nie ma i długo nie będzie drugiego takiego zespołu. Pomimo upływu lat każda z piosenek dalej ma odzwierciedlenie nie tylko w moim życiu, ale w świecie i w tym, co się dzieje teraz. Brian Molko i Stefan Olsdal wraz z resztą ekipy zawitali do naszego kraju w ostatnią sobotę października. Koncert odbył się z okazji obchodzonego w tym roku 20-lecia zespołu. Dwie dekady, w czasie których zespół dał nam osiem albumów, które na pewno przemawiały do każdego fana zespołu w różnych momentach ich życia. Ale to nie o tym ma być poniższy tekst.

Był to mój pierwszy koncert Placebo, więc nie do końca wiedziałam, czego się spodziewać. Nie był to z kolei pierwszy koncert na trasie, więc setlisty z poprzednich można było spokojnie znaleźć w Internecie. Okazało się, że na każdym występie grane są te same piosenki w niezmienionej kolejności. Czy mnie to troszkę zniechęciło? Tak, ponieważ zespół w takich przypadkach może grać kawałki po kolei, nie zwracając większej uwagi na publiczność i tego właśnie najbardziej się bałam. Och, jak się cieszę, że byłam w błędzie.

Zdjęcie wykonał: Michał Młynarczyk

Jako pierwsi na scenie pojawili się The Mirror Trap, sześcioosobowy zespół pochodzący ze Szkocji. Już po pierwszej piosence wiedziałam, że grają dobrze, ale jednak to nie moje klimaty. Może jakbym ich usłyszała te trzy-cztery lata temu… Nie znaczy to jednak, że źle się bawiłam wraz z moją przyjaciółką, o nie. Nawet jeśli nie podobała nam się do końca ich muzyka, na pewno miałyśmy niezłą zabawę oglądając lekko podchmielonego wokalistę.

Po suporcie przyszedł czas na gwiazdę wieczoru. I tu należą się gratulacje organizatorom, czy raczej ekipie pracującej na backstage’u. Dzięki nim nie było żadnego opóźnienia, co bardzo rzadko się zdarza, przynajmniej wnioskując z mojego doświadczenia. Placebo rozpoczęli koncert kawałkiem Pure Morning, które później przeszło w Loud Like Love – numer dosyć energiczny. Wiadomo jednak, że Brytyjczycy najbardziej znani są z utworów melancholijnych, więc wkrótce zrobiło się spokojnie. Nie przeszkodziło to jednak w zabawie, co to to nie. Ludzie bawili się wprost wyśmienicie, nie licząc kilku wyjątków.

Zdjęcie wykonał: Michał Młynarczyk

Co zaskoczyło mnie i moją przyjaciółkę, oczywiście pozytywnie, to Brian. Na poprzednich koncertach z trasy nie był on do końca gadatliwy, co najwyżej przywitał się z publiką, powiedział może kilka słów w trakcie i na końcu podziękował. Pan Olsdal podobnie. U nas jednak obaj panowie czuli się dosyć swobodnie, bo już po drugiej piosence rozpoczęła się interakcja z publiką. Wprawdzie chodziło o nieużywanie telefonów i innych urządzeń (Brian zwrócił uwagę dziewczynie z kamerką Go Pro, aby ją schowała i po prostu bawiła się razem z innymi), ale później było jeszcze lepiej.

Miałam łzy w oczach, kiedy podczas wykonania Without You I’m Nothing na telebimach pojawiły się nagrania ze studia z Davidem Bowie (wykonywali ten utwór wraz z nim w przeszłości), który odszedł w styczniu. To właśnie on pomógł im się wybić na rynku, i widać było, że łączyła go z zespołem mocna więź – Brian również wydawał się uronić kilka łez, a na sam koniec podziękował ikonie glam rocka, spoglądając przy tym wymownie w górę. Mniej więcej w połowie głównego setu, Molko przypomniał sobie o zaproszeniu nas na ich imprezę urodzinową, co zaowocowało zaśpiewaniem przez publikę Sto Lat. Widać jednak było, że nie wiedzieli cośmy śpiewali, więc zaraz po tym można było usłyszeć angielską wersję życzeń, co wywołało śmiech u całego zespołu. Salwą śmiechu przywitaliśmy również odpowiedź lidera grupy, który przyznał, że przez chwilę nie wiedział, kogo to urodziny. Dopiero gitarzysta oświecił go, że chodzi o nich.

Zdjęcie wykonał: Michał Młynarczyk

Moje serce podbili jednak pierwszym bisem, który rozpoczął się kompletnie innym wykonaniem Teenage Angst niż to znane nam z albumu. Potem przyszedł czas na mój ukochany kawałek, Nancy Boy, a później Infra Red, przy których niemal przestałam czuć własne nogi. Ostatnim utworem, wykonanym na drugim bisie było Running Up that Hill, cover piosenki oryginalnie wykonanej przez Kate Bush. Koncert zakończył się powoli, co przywitałam wzruszeniem, ponieważ rzadko można wziąć udział w takim wydarzeniu – Brian wraz ze Stefanem zeszli na sam koniec ze sceny i przybijali z publiką przy barierkach piątki.

Na koncert zaplanowane zostały dodatkowo dwie akcje – bańki mydlane na Too Many Friends oraz kartki z napisem Thanks for #20Years na koniec głównego setu. I tu zawiodła z kolei organizacja fanów – za planowanie akcji wzięto się na tydzień przed koncertem, przez co tylko mały procent publiki o nich wiedział. Kartki wyszły zdecydowanie lepiej niż bańki, ponieważ niektórzy wydrukowali ich więcej i rozdawali wszystkim wokół. Jeśli chodzi o drugą akcję… mało kto wziął udział, jednak efekt był całkiem niezły. Wraz z przyjaciółką doszłyśmy jednak do wniosku, że bardziej by one pasowały do kompletnie innej piosenki.

Zdjęcie wykonał: Michał Młynarczyk

W swojej sześcioletniej karierze byłam na koncertach w dużych obiektach, festiwalach na otwartej przestrzeni i w małych klubach, gdzie mieściło się 200-300 osób. Każde z tych wydarzeń było inne, wiadomo, jednak nie wszystkie zapadły mi w pamięć. W przypadku koncertu Placebo wiem jednak, że przez długi czas nie zapomnę atmosfery i całego zespołu, bo rzadko się zdarza, żeby było czuć aż takie zaangażowanie. Już nie mogę się doczekać następnej okazji, aby usłyszeć Molko i resztę ekipy na żywo. Tym występem zagwarantowali sobie przynajmniej jeden bilet ode mnie na każdy kolejny występ w naszym kraju, a jeśli Bozia da, to nawet i za granicą.


Setlista z 29.10.2016 w Warszawie
Pure Morning
Loud Like Love
Jesus' Son
Soulmates
Special Needs
Lazarus
Too Many Friends
Twenty Years
I Know
Devil in the Details
Space Monkey
Exit Wounds
Protect Me from What I Want
Without You I'm Nothing
36 Degrees
Lady of the Flowers
For What It's Worth
Slave to the Wage
Special K
Song to Say Goodbye
The Bitter End
Pierwszy bis:
Teenage Angst
Nancy Boy
Infra-red
Drugi bis:
Running Up That Hill (A Deal with God) (Kate Bush cover)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz