Sprawa ze mną i
dobrymi serialami wygląda tak: jeśli ktoś mi je poleci, trochę mi zajmie zanim
sama się przekonam o ich jakości. Jeśli zobaczę coś gdzie w internecie, wygląda
to podobnie. Niedawno po raz kolejny przekonałam się, że lenistwo jest moim
ogromnym przekleństwem. W dwa tygodnie nadrobiłam sześć i pół sezonu serialu,
który prawdopodobnie kończy się w tym roku – Shameless. Serial należy
do grupy tych, których pierwotne wersje pojawiały się najpierw w Wielkiej
Brytanii, a potem Amerykanie stwierdzili, że zrobią swoją. Z tego co mi
wiadomo, pierwsze sezony obydwu serii mają jednakowe scenariusze, a od drugiego
sezonu pojawiają się różnice; są to wręcz oddzielne seriale. Nie wiem, jak
wygląda sytuacja z wersją brytyjską, jeszcze nie skusiłam się na seans. Wiem za
to, że ta zza Atlantyku podbiła moje serducho.
Shameless opowiada perypetie siedmio- a czasem i ośmio-osobowej rodziny Gallagherów mieszkającej na
przedmieściach Chicago. Można
powiedzieć, że ich dzielnica przypomina slumsy. Ojciec – Frank (William H. Macy)
– jest typowym menelem, który wraca do domu tylko po pieniądze. Jego żona, Monica (Chloe Webb), uciekła od rodziny (później dowiadujemy się, iż cierpi
ona na dwubiegunowość i odmawia przyjmowania leków). Opiekę nad młodszym
rodzeństwem przejmuje najstarsza z nich, Fiona
(Emmy Rossum). Kiedy poznajemy
Gallagherów od razu wprowadzani jesteśmy w wypracowaną przez nich rutynę.
W momencie
rozpoczęcia serialu najmłodszy z rodzeństwa Liam (grany przez bliźniaków, Brenanna
i Blake’a Johnsonów) miał tylko dwa
latka. Później mamy Carla (Ethan Cutkosky) oraz Debbie (Emma Kenney), uczących się w podstawówce. Kolejna dwójka to Ian (Cameron Monaghan) oraz starszy od niego o około dwa lata Lip/Phillip (Jeremy Allen White),
obaj w liceum. Do tej gromadki dochodzą sąsiedzi i przyjaciele rodziny – Kevin (Steve Howey) i Veronica
(Shanola Hampton) oraz późniejszy
chłopak Fiony, Steve (Justin Chatwin). Są to główne postacie,
z którymi później spotykałam się co odcinek, jednak te drugoplanowe wcale nie
były takie złe.
Gallagherowie (wraz z Kevinem i Veronicą) w pełnej krasie. |
Przez sześć sezonów
widzimy, jak młodsza część Gallagherów rośnie, jakie problemy czekają ich na
drodze do dorosłości. Lip jest najmądrzejszym dzieciakiem w szkole. Ian
chciałby zaciągnąć się do wojska; oprócz tego ma romans z właścicielem sklepu,
w którym pracuje. Hobby Carla skupia się wokół przemocy i zadawania bólu innym.
Debbie z kolei bardzo brakuje matki, a Liam… to dwulatek, którym każde z
rodzeństwa zajmuje się po trochu. Fiona łapie każdą dorywczą pracę, aby
zapewnić swojej rodzinie dach nad głową i jedzenie. I tak toczy się ich życie
do czasu, aż nie spadną na nich nowe problemy.
Dobrym przykładem
wyśmienitej postaci drugoplanowej jest grana
przez Joan Cusack, Sheila Jackson. Matka jednej ze
znajomych Lipa jest postacią tak samo dziwną jak i kochaną. Sheila ma bowiem
fobię – nie potrafi wyjść z domu, po przekroczeniu progu dostaje ataku paniki.
Oprócz tego ma raczej zaskakujące upodobania łóżkowe. Jeszcze inna postać
drugoplanowa (która po prostu podbiła moje serce) to Mickey Milkovich (Noel
Fisher). Długo nie widziałam tak dobrej ewolucji bohatera, z agresywnego
młodocianego przestępcy do… agresywnego młodocianego przestępcy, który potrafi
być troskliwy, kochający i delikatny. Mickey nie miał łatwego życia, jego
rodzinę można nazwać wręcz wersją Gallagherów, która poszła w zupełnie odwrotną
stronę. Na przekór temu dostajemy jednak postać, której rozwój sprawia, że się
w niej zakochujemy.
Najlepszy character development w dzisiejszej telewizji - Mickey ♥ |
Najciekawszym
przypadkiem jednak jest sam Frank. Z początku wydaje nam się, że nie obchodzi
go nic oprócz pieniędzy na alkohol i narkotyki. Nie przejmuje się sytuacją
panującą w domu, dziećmi interesuje dopiero, kiedy widzi w tym korzyść dla
siebie. Na spory czas wyprowadza się nawet do Sheili, kiedy ta rozstaje się z
mężem. Dlaczego? Przez jej fobię, nie ma ona pojęcia o jego reputacji. Dopiero
około trzeciego sezonu możemy zauważyć, jak bardzo ważna jest dla niego
rodzina. Moment też nie należy niestety do najdłuższych.
Sześć sezonów po
dwanaście odcinków to wystarczający czas, aby przywiązać się do postaci. Shameless ma to do siebie, że wyróżnia
się na tle innych seriali. Dokonuje tego głównie poprzez poruszanie tematów,
które nadal wydają się być na świecie drażliwe, m. in. inna orientacja
seksualna czy choroby psychiczne. Nie traktuje tych kwestii jak przyrządy do
pociągnięcia fabuły do przodu, choć wynika z nich sporo innych wątków w
późniejszych sezonach. Homoseksualizm Iana oraz współdzielona z jego matką choroba – wcześniej już wspomniana
dwubiegunowość – są raczej częścią danej postaci, bez nich Ian nie byłby tym,
kogo widzimy na ekranie.
Na sam koniec muszę
się do czegoś przyznać: rozpoczęłam seans z Shameless ze względu na
związek Iana z innym chłopakiem (chyba już nie muszę mówić z którym?). Co
poradzić, kocham motywy homoseksualne we wszelkiego rodzaju produkcjach. Już po
pierwszym sezonie wiedziałam jednak, że to pani Jackson jest moją ulubioną
postacią. Jednak nie tylko ze względu na te dwa przypadki polecam ten serial.
Robię to ponieważ nie często spotyka się produkcję telewizyjną poruszającą
tematy nadal kontrowersyjne, chociaż zgodzę się, że ostatnimi czasy
częstotliwość ta stopniowo wzrasta. Shameless
jest serialem wiernym swojemu tytułowi – jest produkcją bezwstydną, a zarazem
(czy może właśnie przez to) prawdziwą.
Jeśli chodzi o mnie, zdarza mi się oglądać pewne produkcje tylko i wyłącznie z jednego powodu, mianowicie surrealizmu przedstawionych tam wydarzeń bądź postaci. "Shameless" zdecydowanie zaliczam do tej kategorii. Ktokolwiek spotkał się z tym serialem wie o kogo mi chodzi – FRANK! Jedna z bardziej „kwaśnych” osobistości z jaką się spotkałem.
OdpowiedzUsuńJest on jedyną motywacją, jak popycha mnie ku obejrzeniu kolejnego odcinka. Przed obejrzeniem kolejnej części „Shameless” mój wewnętrzny głos zadaje sobie tylko jedno pytanie: „Co dziś odj*bie Frank?”. Wiem, jestem gburem, prostakiem i prymitywem, ale właśnie taki humor mnie kręci i takie historie budzą we mnie największe uznanie.
Całe uniwersum cyklu kreci się w mojej opinii tylko wokół tego bohatera. Nawet gdy jest nieobecny, gdzieś poza, gdzieś zakamuflowany, zajęty, uśpiony, zapomniany to i tak pozostaje jedynym reżyserem spektaklu, a wszystkie inne postacie to jedynie marionetki w jego grze. Choć na pierwszy rzut oka każdy z wątków wydaje się toczyć niezależnie to stanowi to tylko złudzenie. Wszystkie drogi prowadzą do... Franka!
Oczywiście zgadzam się z wszystkimi aspektami jakie zostały poruszone przez autorkę recenzji. Dla mnie niestety/stety bohater jest tylko jeden F. Gallagher.
PS. Ja też nie mogę zabrać się za nic co zostało mi wcześniej polecone, widocznie każdy ma swojego małego wewnętrznego hipstera.
PK