Natasha Romanoff nie należy do grona ludzi, którzy mieli łatwe
życie. Dzieciństwo w Czerwonym Pokoju, pierwsze zabójstwo
w bardzo młodym wieku, wieczny trening na najlepszego szpiega/zabójcę na
zlecenie nie jest doskonałym sposobem na życie. Natasha jednak znalazła lepszą
drogę, starała się wymazać grzechy przeszłości. Niestety ta nie daje o sobie
zapomnieć na długo.
Co się działo w czterech
pierwszych numerach? W dużym skrócie: The
Weeping Lion złapał naszą heroinę i zagroził ujawnieniem jej największych
sekretów/grzechów, jeśli ta nie wykona dla niego kilku zadań. Przez to SHIELD trzyma ją na celowniku. Przy
okazji Natasha odkrywa, że osoba odpowiedzialna za Czerwony Pokój – The
Headmistress – tym razem stworzyła Mroczny
Pokój, gdzie szkoli kolejne pokolenie młodych zabójczyń.
Następne cztery zeszyty pokazują
nam, jak Natasha próbuje poradzić sobie z ogonem agentów SHIELD, pod wodzą Agenta Eldera i wysłanników Liona
zarazem. Powinna przekazać zdobyte dokumenty odpowiedniemu człowiekowi, ale…
nie wszystko idzie zgodnie z planem i teczki zostają zniszczone. W rezultacie
jej szantażysta publikuje informacje, którymi jej groził. Nat przy pomocy
(nieprzytomnego) Tony’ego Starka
odnajduje swojego oprawcę, wtedy następuje kompletna zmiana pozycji tych dwojga
– to ona od tego momentu dyktuje warunki. Co się dzieje dalej? Coś, co na pewno
nie pozwoli nam się nudzić. Zdradzę, że akcja ostatniego numeru rozgrywa się w Białym Domu.
Cała historia jest poprowadzona
bardzo płynnie i w odpowiednim tempie. Zawdzięczamy to duetowi Chris Samnee/Mark Waid. Panowie
poradzili sobie z tą opowieścią, całkiem zgrabnie; bardzo podobały mi się
wspomnienia głównej bohaterki wciśnięte w odpowiednie momenty całej akcji. To
dzięki nim – jak to zawsze bywa z retrospekcjami – jesteśmy w stanie lepiej
zrozumieć postępowanie Natashy i jej determinację, której jej na pewno nie
brakuje.
Postać The Weeping Liona również
należy do jednej z lepszych w całej serii, oprócz samej Headmistress, ale ją
widzimy głównie we wspomnianych już reminiscencjach. Jak się okazuje w numerze
szóstym, Lion nie jest postacią, za którą się podawał. Poznajemy również jego
motywację; okazuje się bowiem, że pierwszym zleconym zabójstwem Czarnej Wdowy
był… jego wujek. Sama Headmistress jest postacią tajemniczą, nie wiemy o niej
zbyt dużo (przynajmniej nie z tego komiksu), ale na pewno orientujemy się, co
do jednej rzeczy – jest to kobieta zimna, a wręcz bez serca, nawet w stosunku
do własnej córki. Dla niej liczą się tylko zdolności, które mogą przynieść
jakieś korzyści.
Za stronę wizualną wszystkich
numerów odpowiada Chris Samnee, tym razem w duecie z Matthew Wilsonem. Co mi się najbardziej podobało to kolory nałożone
na wspomnienia. Kiedy były one związane z Czerwonym
Pokojem, ich zabarwienie było właśnie czerwone. Kiedy były one związane z
innymi miejscami stosowana była sepia. Panele przedstawiające teraźniejszość
były zdecydowanie ciemne, i nie chodzi mi tutaj o tonacje kolorystyczne, choć
te nie należą do najjaśniejszych. Samnee zastosował w tej serii sporo cieniowania;
dostajemy więc cienie, które są po prostu czarną plamą.
Okładki również są dziełem tego
duetu. Nie należą one do przyjaznych kolorystycznie, ale za to styl, w jakim są
wykonane przywodzi mi na myśl filmy o Bondzie.
Nie ma co bać się tego porównania, bo moim skromnym zdaniem, Natasha jest o
wiele doskonalszym i lepiej wyszkolonym szpiegiem niż sławny Brytyjczyk.
Wykonanie: Chris Samnee & Matthew Wilson |
Czy warto kontynuować solową
serię Black Widow? Jak najbardziej. Dosyć wartka i płynna akcja,
świetnie wykonane panele i ich zawartości, całkiem ciekawi przeciwnicy… Nie
jest też tajemnicą, że w dziewiątym numerze pojawi się bardzo dobrze wszystkim
znany Zimowy Żołnierz, co jest dla
mnie jeszcze jednym argumentem, żeby dalej czytać. Wy też powinniście, bo jest
zaiste wyśmienicie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz