Oskary, Oskara, Oskarów, Oskarami…
Spekulacje na temat Nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej nie cichną ani na
moment. Przybierają jednak na sile na w okolicach listopada-grudnia, wracając
do poprzedniej częstotliwości dopiero po uroczystej gali, która w tym roku
odbędzie się już w tą niedzielę, 4 marca. Szczerze przyznam, że Oskary latały
mi zawsze koło czterech liter. Nie przywiązywałam do nich wagi, wybierając film
nie sprawdzałam, czy nominowany, czy laureat czy nie. W tym roku jest troszkę
inaczej, bo w kilku kategoriach jest nominowany film, który mnie oczarował;
film, którego historia zostanie ze mną prawdopodobnie na całe życie – Tamte
dni, Tamte noce.
Lata 80. Północne Włochy, duża
posiadłość niedaleko małego miasteczka Crema. Rodzina Perlmanów co roku w wakacje
zaprasza do siebie rezydenta, który mieszka z nimi przez sześć tygodni i pomaga
panu Perlmanowi w pracy naukowej. Ich jedyny syn, siedemnastoletni Elio, spędza
czas głównie na transkrybowaniu muzyki, graniu na gitarze bądź pianinie,
okazjonalnie spotykając się ze znajomymi.
W tym roku rezydentem jest Oliver, dwudziestoczterolatek pracujący nad
swoim doktoratem. W zaledwie półtora miesiąca między nim i Elio rodzi się
uczucie, które zostanie z nimi do samego końca.
Scenariusz Call Me by Your Name (bo
tak brzmi oryginalny tytuł filmu) oparty jest na książce o tym samym tytule
autorstwa André Acimana, która wydana została po raz pierwszy w 2007 roku. Nie
mogłam się powstrzymać przed jej przeczytaniem po obejrzeniu filmu;
szczególnie, że zakończenie jest inne niż jej filmowej adaptacji. Powiem Wam
szczerze – tę książkę trzeba przeczytać.
Hasło, które znajduje się na
polskiej edycji powieści, Aciman jest
wyjątkowym znawcą pożądania, jest jak najbardziej prawdziwe. Nawet po
seansie nie spodziewałam się tak wciągającej i niesamowicie zmysłowej oraz
uczuciowej lektury. Kiedy już zaczęłam, nie mogłam się od niej oderwać; za
każdym razem, gdy musiałam odłożyć ją na bok, czułam się jakbym odmawia sobie
czegoś, co jest mi niezbędne do życia (a odkładać musiałam, bo zaczęłam lekturę
– bardzo mądrze – w trakcie sesji egzaminacyjnej. Bo czemu nie).
Nie jest to jednak cała prawda o
historii Elia i Olivera. Zarówno film jak i książka nie skupiają się na
aspektach, które wydawałoby się, powinny grać główne skrzypce w tej opowieści.
Nie jest podkreślone, jaka różnica wieku dzieli głównych kochanków (jest to
tylko albo aż – zależy, jak na to spojrzeć – siedem lat). Głównych skrzypiec
nie gra to również fakt, że obaj są mężczyznami. Ich orientacja seksualna nie
jest zaakcentowana w żadnej scenie i na żadnej stronie. To nie o to chodzi w
tej historii.
Pięknem Tamtych dni, Tamtych nocy
jest to, że każdy wynosi z tej historii coś innego, ale większość jest zgodna,
co do jednego: to jest film o miłości. Nie o miłości dwóch mężczyzn. Po prostu o miłości. O doznaniach
młodego chłopaka, który na początku sam nie wie, co czuje i zmaga się z
własnymi uczuciami. Nie chodzi tu tylko o jego fascynację i pociąg do Olivera.
Jest jeszcze Marzia, przyjaciółka, która ewidentnie coś do Elio czuje, a co do
której jest on tak samo niepewny jak do Olivera. Wakacyjny romans targa jego
sercem i umysłem, a jego nieśmiałość wcale mu w tym nie pomaga. To wszystko
jest tak bardzo dla niego nowe, że od początku do końca mota się w swoich rozmyślaniach
i działaniach.
W książce jest to opisane
niesamowicie prawdziwie. Razem z Eliem przeżywamy jego rozterki, niezadowolenie
z tego, jak jest traktowany przez główny obiekt swoich uczuć. Powoli dojrzewamy
wraz z nim do podjęcia kroku w stronę
nawiązania głębszej i mocniejszej więzi z Oliverem, bo goni ich przede wszystkim
czas. Elio nie chce żałować, że czegoś w życiu nie zrobił. Tak kończy na
spędzaniu nocy z przyjezdnym Amerykaninem a dni z Marzią, która jest w niego zapatrzona
jak w obrazek. To też jest ten aspekt historii, który nie pozwala nam
jednoznacznie stwierdzić, iż jest to opowieść o miłości gejowskiej.
Będzie jednak błędem
stwierdzenie, iż fakt, że Elio i Oliver są tej samej płci nie ma wpływu na
to, jak rozgrywa się ich romans. W mojej interpretacji, dzięki temu historia
nabiera głębi, jest jeszcze bardziej ekscytująca i potęguje nasze doznania,
które przecież wpływają na odbiór.
Gdyby film opowiadał o miłości
siedemnastoletniej dziewczyny do Olivera bądź miłości Elia do dwudziestoczteroletniej
studentki, nie byłoby dreszczyku antycypacji, przynajmniej nie tak mocnego,
jakiego możemy doświadczyć oglądając Call Me by Your Name. Fakt, iż obaj
są mężczyznami podkreśla, jak bardzo ich uczucie jest zakazanym owocem i jak
bardzo jest prawdziwe. Elio przecież nie kryje się z Marzią, a Oliver nie kryje się z
Chiarą (dziewczyną z kliki młodzieży z okolicy, która obiera sobie młodego
studenta za cel).
Wydaje się również, że Elio i
Oliver skrywają swoje uczucia nie tylko z obawy przed reakcją ich
otoczenia; obaj nie są pewni tego, co dzieje się między nimi. W jednej z
ostatnich scen, kiedy już doszło do zbliżenia, Oliver wyznaje młodemu
Perlmanowi, że ten podobał mu się od samego początku; ba, nawet dał mu znak –
dotknął go podczas meczu siatkówki, jednak po reakcji chłopaka się wycofał. Sam
Elio – jak to zostało opisane w książce – nie wiedział, co to oznacza; czy
Oliver się z niego nabija? Czy może naprawdę daje mu do zrozumienia, że chce
czegoś więcej? Okazuje się, że młody Amerykanin jest równie nieśmiały, chociaż
sprawia całkiem inne wrażenie.
Czyż nie tak wyglądają wakacyjne młodzieżowe
romanse? Dreszcz niepewności wymieszany z ekscytacją, kiedy widzimy obiekt
naszych uczuć, ale nie mówimy nic z obawy przed odrzuceniem. Jednocześnie
walczymy ze sobą, z odwiecznym pytaniem co
by było gdyby?, bo może ta osoba jednak za nami przepada, może chociaż nas
lubi. Co jeśli, oni chcą tego samego, ale są tak samo nieśmiali i pełni
niepokoju o naszą reakcję? Czy powinniśmy czekać na ich pierwszy krok, przejąć
inicjatywę czy może odpuścić?
Tamte dni, Tamte noce
przemawia do mnie również dlatego, iż dla mnie początki romansów są
najpiękniejsze i najbardziej magiczne. Wszystko jest dla kochanków pierwszym
razem, ekscytacja miesza się z pożądaniem, magia tego, co jest między nimi jest
najbardziej wyraźna. W Call Me by Your Name jest pokazane właśnie
to i tylko to. Miłość Elia i Olivera jest niesamowicie silna i krótka. Ich romans
kończy się niemal tak szybko, jak się zaczął. Oczywiście, ich pożegnanie łamie
serce, ale czy taka miłość nie jest warta bólu?
Dzięki tej więzi historia Elia
jest również opowieścią o dojrzewaniu. Jesteśmy świadkami jak w ciągu sześciu
tygodni młody chłopak się zmienia: staje się bardziej odważny, przeżywa swój
pierwszy raz (i z mężczyzną i z kobietą), swoją pierwszą miłość i pierwsze
złamane serce. Kiedy podczas ostatniej sceny, miesiące po Oliverze, widzimy go
podczas przygotowań do świąt, już wydaje się być innym Eliem. Rozmowa
telefoniczna z Oliverem przywołuje jego wspomnienia, obaj pamiętają, to co się
im przydarzyło. Smutnym jest to, że tylko jeden z nich ruszył dalej.
Elio nigdy nie zapomni o
Oliverze, nie zapomni o żadnym detalu, zapamięta wszystko. Oliver za to,
zapomni czegoś, co uczyniło ich romans jeszcze bardziej wyjątkowym – nazwij mnie swoim imieniem, a ja nazwę cię
moim.
Część z Was pewnie uzna, że
trochę przesadzam. Istnieje taka możliwość, nie będę ukrywać. Minął jednak
miesiąc odkąd widziałam
Tamte dni, Tamte noce, po drodze
zdążyłam obejrzeć go jeszcze raz już po lekturze książki Acimana i moje
odczucia tylko się potwierdziły. Ba, zauważyłam o wiele więcej niuansów, które
zostały tak dokładnie opisane w powieści, a których Ivory zdecydował się nie
przenieść na ekran. Nie winię go, i bez nich przekaz pozostał ten sam. Pozostaje
mi tylko polecić Wam jeszcze goręcej i film i książkę. Obie pozycje obowiązkowe
nie tylko ze względu na oskarową nominację. Najzwyczajniej w świecie ze względu
na piękno.