25 wrz 2016

„Wszystko co robię, robię dla dobra klubu”. Kilka słów o "Sons of Anarchy"

Mój seans Sons of Anarchy rozpoczęłam rok temu; późno, bo kilka lat po premierze ostatniego odcinka. Wcześniej nic mnie do tego nie zachęciło, żadne przychylne recenzje, czy zachwyt fanów. Dopiero po przeczytaniu Chłopców Jakuba Ćwieka – i po namowach mojej przyjaciółki – doszłam do wniosku, że brak mojego wcześniejszego zainteresowania był błędem. Po skończeniu całego serialu biję się w piersi,popełniłam bardzo duży błąd. Niestety, magia internetu sprawiła, iż znałam zakończenie serii jeszcze zanim się za nią wzięłam. Najlepsze jest jednak to, że nijak nie zniszczyło mi to seansów, a wręcz przeciwnie – jeszcze bardziej przeżywałam każdy kolejny odcinek.


Pomysł na serial wyszedł od Kurta Suttera, który później został producentem, reżyserem i scenarzystą większości odcinków.Produkcja opowiada o perypetiach klubu motocyklowego z Charming w stanie Kalifornia. Jego główną, oficjalną działalnością jest mechanika, samochodów i motocykli głównie. „Teller-Morrow”, bo tak nazywa się zakład, najprawdopodobniej powstał w tym samym czasie co sam klub. Drugą działalnością jest nielegalna sprzedaż broni i to właśnie z tego członkowie utrzymują siebie i swoje rodziny. Jak można się domyślić, to właśnie to dyktuje przebieg akcji serialu oraz życie całego klubu.

Głównym wątkiem są życiowe rozterki syna jednego z założycieli Sons of Anarchy. Jax Teller (Charlie Hunnam) dorastał w otoczeniu motocyklistów bez obecności ojca, który zginął w wypadku, kiedy ten miał zaledwie kilka lat. Zastępował mu go ojczym, Clay Morrow (Ron Perlman), również jeden z pierwszych dziewięciu członków klubu i ówczesny lider. Życie wydaje się proste, nawet z żoną narkomanką, która rodzi syna bliskiego śmierci. Wszystko zaczyna się zmieniać, kiedy Jax odnajduje manuskrypt swojego ojca, a w jego życiu ponownie pojawia się stara miłość, Tara Knowles (Maggie Sif).

Oto najlepsza partia w Charming - Jax Teller

Podczas seansów z serialem jesteśmy świadkami zarówno wzlotów jak i upadków, nie tylko klubu, ale jego członków i rodziny Jaxa. Młody Teller wydawał się znać swoje miejsce w życiu, wiedział też jaka czeka go przyszłość – lidera SoA. Komplikacje w postaci Tary oraz spisanych przemyśleń zmarłego ojca zmieniają jednak jego myślenie; nie od razu, a stopniowo, z biegiem czasu. Przyszłość, która wydawała się pewna i wcale nie taka zła, nagle strasznie się komplikuje. Kolejne próby przywrócenia przyszłych losów na korzystniejsze tory, najczęściej kończą się niepowodzeniami albo, co gorsza, jeszcze większymi komplikacjami.

W całej tej sytuacji (nie)pomaga obecność matki Jaxa, Gemmy Teller-Morrow (Katey Sagal). Po śmierci swojego męża wyszła za mąż za jego najlepszego przyjaciela. Przyzwyczajona do bycia old lady (żony jednego z członków klubu) nie widzi siebie na innym miejscu i robi wszystko, aby się na nim utrzymać. Tak samo jej drugi mąż, Clay, który jest równocześnie według mnie przez spory czas jest głównym antagonistą. Członkowie klubu są tylko marionetkami w rękach Claya, często nie będąc świadomymi jego prawdziwych zamiarów.


Każdy z członków ma większą lub mniejszą rolę, w zależności od sezonów. Mamy tu Filipa Chibsa Telforda (Tommy Flanagan), jednego z dwóch najbardziej rozsądnych członków klubu. Bobby Elvis Munson (Mark Boone Jr), jest tym drugim rozsądnym, a do tego Presleyem po godzinach. Alexander Tig Trager (Kim Coates) jest tym, który wnosi humor do serialu, jednocześnie będąc bardzo nieobliczalną postacią. Juan Carlos Juice Ortiz (Theo Rossi) był na początku bardzo przeze mnie lubiany, jednak z czasem było mi go najzwyczajniej w świecie żal. Jest jeszcze Harry Opie Winston (Ryan Hurst), najlepszy przyjaciel Jaxa, też jeden z rozsądniejszych klubowiczów, jednak bardzo zamkniętych w sobie. Ponadto jest on synem Piermonta Piney Winstona (William Lucking), który wraz z ojcem młodego Tellera zakładał klub. Happy Lowman (David Labrava) to z kolei zdolny do wszystkiego i pomimo tego wrażliwy twardziel, specjalizujący się w torturach. Warto też wspomnieć o Otto Delaneym (Kurt Sutter), facecie od brudnej roboty za kratkami, któremu oddanie wobec klubu nie wyszło na dobre.

Kobiety, wbrew pozorom, odgrywały dużą rolę w serialu. Nie chodzi tu tylko o to, że klub miał swoje crow eaters (groupies). Już wyżej wspomniana Gemma odgrywała dużą rolę w tym, co stało się z klubem po śmierci jej pierwszego męża. Tara z kolei często, moim zdaniem nienaumyślnie, mieszała Jaxowi w głowie. Jej główną intencją było odciągnięcie Jaxa od niebezpieczeństwa, co niestety było równoznaczne z odsunięciem go od klubu. Obydwie, Gemma i Tara, próbowały chronić swoje rodziny, każda na swój sposób, jednak przez skrywane sekrety obie skazane były na niepowodzenie.

Tara Knowles i Gemma Teller-Morrow

Nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o soundtracku, który spisał się w serialu genialnie. Piosenki w nim używane, bardziej w klimacie country, którego nie trawię, tu spisały się nadzwyczaj dobrze. Idealnie dobrane do nastroju całego serialu sprawiały, że jeszcze bardziej przeżywałam to, co działo się na ekranie. Użyte w czołówce This Life Curtisa Stigera często wywoływało u mnie dreszcze w połączeniu z ekscytacją kolejnymi odcinkami. Do tego wykorzystane w dwóch odcinkach kończących sezony szósty i siódmy, odpowiednio Crash This Train Joshua Jamesa i Come Join the Murder w wykonaniu The White Buffalo i The Forest Rangers do dziś wywołują u mnie łzy.

Trudno mi powiedzieć, czy coś mi się w serialu nie podobało. Może czasami czuło się zbytnie kombinowanie w akcji lub powtarzanie schematów, czego w dzisiejszym świecie seriali jednak trudno jest uniknąć. Okazało się do tego, że śmierć najmniej lubianej(ych) postaci nie przyniosło mi ulgi, podobnie jak zresztą bohaterom. Plus za Hunnama, który jest wyśmienity w tej roli (ach, te sceny łóżkowe z jego udziałem...). Tak samo jak Perlman, który wpasował się w rolę idealnie. Zaskoczyła nie za to Katey Sagal, którą pamiętam ze Świata według Bundych (jak na razie jedyna produkcja, w której ją widziałam). Tutaj zagrała kompletnie inną rolę i naprawdę pokazała klasę.

Tommy Flanagan (Chibs) i Kim Coates (Tig) na planie SoA

Warto wspomnieć, że twórcy serialu współpracowali przy produkcji z prawdziwymi klubami motocyklowymi. Odtwórca roli Happy’ego jest byłym członkiem Hell’s Angels. Zdjęcia z planu często przedstawiały aktorów i ekipę rozmawiającą z wysłannikami klubów. Dzięki temu można spokojnie stwierdzić, że serial (może nie w 100%) dobrze obrazuje mam dynamikę, w jakiej funkcjonują dzisiejsze MC (Motorcycle Clubs). Do tego dochodzi idealnie dobrana obsada i płynna akcja. Mogę ten serial szczerze polecić każdemu, a szczególnie tym, którym niestraszny jest widok krwi i przemocy.

Oh, Jax. Y U always lying...

21 wrz 2016

"Sratu tatu, też mam tattoo!" czyli jak nie skończyć z babolcem na ciele

Ostatnimi czasy mój Facebookowy wall wypełniony jest zdjęciami tatuaży, mniej lub bardziej udolnie zrobionych. Nie jest to tylko zasługa fanpage’y tatuażystów oraz studiów tatuaży które dostały ode mnie like’a, o nie. To wszystko za sprawą wydarzenia, do którego dołączyłam: „W 2016 zrobię sobie tatuaż!”. Dlaczego się zapisałam? Po części dla zwykłych jaj, po części „a czemu nie”, a po części, bo chciałam się pochwalić nowym tatuażem. Okazało się jednak, że wydarzenie to przyniosło mi nie tylko bardzo dużo śmiechu, ale i najzwyczajniejszego zażenowania. Z każdym nowo wstawionym zdjęciem wykonanego tatuażu wiąże się czasami nawet dwucyfrowa liczba komentarzy pod nim. Miałam to szczęście, że swój wzór wstawiłam zaraz na początku lawiny zdjęć i mało kto na niego zwrócił uwagę. Później rozpętała się istna burza.
 
Wykonanie: Weź to Noś

Ilość źle wykonanych projektów zdecydowanie przerosła te dobrze wykonane. Każda próba uświadomienia właścicielowi, że nie można oczekiwać dobrej jakości tatuażu za 50 złotych, czy tzw. „flaszkę”, kończyła się na wyzwiskach ze strony owego właściciela. „Zazdrościsz”, „Nie masz, nie znasz się to się nie wypowiadaj”, „Mi się podoba”, „Wy*ierdalaj, tak miało być” i wiele, wiele więcej. Taka sytuacja ma miejsce już od około dwóch tygodni i w końcu stwierdziłam, że w sumie czemu by tego nie wytłumaczyć. Porządnie.

Po pierwsze: Przemyśl dokładnie swój wzór.
Nie pierwszy i nie ostatni raz będziemy świadkami mody na tatuaże. Kiedyś były to tribale, później tzw. tramp stamps, czyli tatuaże tuż nad tyłeczkiem. Najnowszym modnym wzorem są znaki nieskończoności, najczęściej z wpisanymi weń słowami czy datami. Pomysł sam w sobie wcale nie jest zły. Jeśli słowo to imię, np. dziecka, projekt ma jak najbardziej sens. Gorzej jeśli wpisujemy sobie imię partnera. Po rozstaniu możemy mieć z takim tworkiem problem. Same napisy też warto przemyśleć. Sama się sparzyłam, ponieważ mam jeden i już myślę o przykryciu go czymś innym. Wszelkiego rodzaju wzory – róże, czaszki, diabełki, laseczki – również wymagają przemyślanej decyzji. Należy pamiętać, że to jest coś na całe życie, ewentualnie na długi czas, jeśli ktoś zdecyduje się na laserowe usunięcie.

Irritation - lekka irytacja, Pass Out - Omdlenia

Po drugie: Każde miejsce na ciele może być inaczej podatne na ból.
To jest sprawa oczywista. Tatuaż na plecach będzie bolał mniej niż ten na pachwinie, czy żebrach. Najlepiej obrazuje to rysunek pokazany powyżej. Trzeba również pamiętać, że im więcej szczegółów, cieniowania i kolorów, tym ból może wzrastać w trakcie tatuowania. Skóra w tym czasie jest traktowana igłami czasami nawet po dziesięć godzin. Kontury nie będą bolały aż tak, jak, np. cienie, które muszą być poprawiane po kilka razy, w zależności od tego jak ciemne mają być. Kolor zazwyczaj jest robiony na końcu i dlatego może nam się wydawać, że właśnie on boli najbardziej. Istnieją różnego rodzaju maści, czy spraye znieczulające, o które warto spytać tatuatora jeszcze przed zabiegiem. Mogą nam one oszczędzić trochę cierpienia.

Po trzecie: Tatuaż nie musi mieć znaczenia.
Oczywiście najczęściej decydujemy się na tatuaż, który będzie nam o czymś przypominał, coś dla nas znaczył, jak np. wyżej już wspomniana data urodzenia, czy symbol. Mogą to być wersy naszej ulubionej piosenki, logo ukochanego wykonawcy/zespołu, cytat z ulubionej książki lub ulubiona fikcyjna postać. Tutaj można wymieniać w nieskończoność. Projekt ma się przede wszystkim podobać nam, nie innym. Nie znaczy to jednak, że mamy z tym iść do pierwszego, drugiego lepszego tatuatora. Napisy, szczególnie obcojęzyczne, trzeba również najpierw sprawdzić, upewnić się, że nie ma w nich błędu. Z tymi pochodzącymi z grupy azjatyckiej,arabskiej, indyjskiej, czy nawet alfabetu rosyjskiego, trzeba uważać, bo zamiast „miłości” możemy sobie wytatuować „sajgonkę” i co wtedy?

A może by tak walnąć sobie imię dziewczyny? Jak widać, pomysł może nie być najlepszy.

Po czwarte: Uzbrój się w cierpliwość podczas szukania odpowiedniego artysty-tatuatora.
Tatuażyści i studia tatuażu wyskakują ostatnimi czasy jak grzyby po deszczu. Poszukiwania odpowiedniej osoby, która wykona Twój wymarzony wzór może więc trochę zająć. Jestem niemal skłonna powiedzieć, że powinno. Należy chociaż trochę zapoznać się ze stylem każdego z kandydatów, bowiem każdy kolejny z pewnością będzie się różnił od poprzedniego. A nóż widelec, któryś z tych stylów będzie idealnie pasował do Twojego pomysłu? Ponadto, przed ustaleniem daty wykonania najlepiej jest się spotkać z artystą i omówić planowany tatuaż. W moim przypadku taka strategia zadziałała najlepiej.

Po piąte: Dobry tatuaż będzie Cię trochę kosztował.
Czy mały, czy duży, czy kolorowy, czy czarny. Bez względu na to, jaki jest Twój wymarzony wzór, będzie on trochę kosztował, jeśli chcesz, aby wyglądał jak najlepiej. Jest to inwestycja w Twoje ciało; większość z nas nie zdecydowałaby się na operację plastyczną za 500 złotych. Trzeba pamiętać, że w cenie tatuażu jest nie tylko wykonanie, ale i również użyte do tego urządzenia, igły, barwniki oraz poświęcony przez tatuatora czas. Do tego dochodzi jeszcze fakt, iż artysta z tego utrzymuje nie tylko studio (nawet takie urządzone w jednym z pomieszczeń w jego mieszkaniu), ale i samego siebie. Poza tym, oszczędzanie na dziarce jeszcze nikomu nie wyszło na dobre, ani prędzej ani później.

Źródełko: TAMB.com

Po szóste: Upewnij się, że warunki w trakcie tatuowania są sterylne.
Nie rób tatuażu w miejscu, które nie jest do tego przystosowane. Wszystko wokół powinno być odkażone i najlepiej owinięte folią: stolik z barwnikami, część siedzenia bądź materaca, na którym będzie spoczywać tatuowane miejsce (najlepiej jednak jeśli całe będzie owinięte folią), miejsce spoczynku tatuatora, a nawet kabel maszynki wraz z samą maszynką. Upewnij się również, że używane igły są jednorazowe, najlepiej jakby artysta zakładał i zmieniał je przy Tobie. Wtedy jest niemal stuprocentowa pewność, że nie dojdzie do zakażenia oraz że nic nie złapiemy.

Po siódme: Pięlegnacja.
O dziarę po wykonaniu trzeba dbać, jak o każdą ranę. Może to być troszkę uciążliwe, czasem nawet może być potrzebna pomoc drugiej osoby, jeśli znajduje się on w miejscu, które będzie trudno dostępne, np. plecy. Przez około trzy dni należy go przemywać co dwie godziny letnią wodą z mydłem (najlepszy do tej czynności będzie Biały Jeleń), a potem z powrotem nakładać folię. Wypływające osocze, szczególnie pierwszego dnia będzie zabarwione kolorami naszego wzoru i to jest normalne – skóra pozbywa się nadmiaru barwnika. Ostatnimi czasy na rynku pojawił się plasterek przypominający sztuczną skórę,Dermalize, który znacznie ułatwia pielęgnację świeżego tatuażu. Oficjalna strona produktu podaje, że należy go założyć najwcześniej 24 godziny po zrobieniu wzoru i trzymać najdłużej dobę. Z mojego doświadczenia jednak zdradzę, iż można go zostawić nawet na trzy dni, a po zdjęciu tatuaż powinno się smarować wedle uznania – byle tylko nie był suchy – przez około miesiąc. Najlepsze do smarowania będą: Alantan, Bepanten, Easy Tattoo i tym podobne produkty. Popularny ostatnio stał się również olej kokosowy, oczywiście w wersji stałej. Jest on dobrą opcją dla tych, którzy wolą używać naturalnych produktów.

Wykonywał: Weź to Noś

Jako posiadaczka czterech dziar mogę powiedzieć, że to jaki i jak wykonany będzie tatuaż w dużej mierze zależy tylko i wyłącznie od nas samych. Jeśli chcemy to zrobić po kosztach i się nie namęczyć, efekt końcowy nas najpewniej rozczaruje. Przede wszystkim na nich nie oszczędzam. Wzory mam i planuję takie, które coś dla mnie znaczą, ale i najzwyczajniej w świecie się podobają. To w końcu moje ciało i to mi ma się ono podobać, a nie innym. Trzeba jednak pamiętać, że tatuaż jest jak operacja plastyczna, zostaje z nami na całe życie i nie zawsze będzie można go poprawić.