27 kwi 2017

Kto uczy nas normalności, kiedy jesteśmy jedyni w swoim rodzaju? - "Legion", sezon 1

Po obejrzeniu pierwszego odcinka Legionu wiedziałam, że czeka mnie niezła jazda bez trzymanki. Z każdym kolejnym epizodem tylko upewniałam się w tym przekonaniu. Nie mam grama wątpliwości, iż jest to (zaraz po Loganie) produkcja o mutantach, na którą zasługują i postaci i fani. Po tylu latach mniej lub bardziej udanych filmów w końcu nam się to należało.


David Haller (Dan Stevens) od dziecka ciągany był po szpitalach psychiatrycznych. Kiedy nie był w szpitalu, uczęszczał na sesje z psychiatrą. Poznajemy go w placówce Clockworks, gdzie ma on już swoją wyuczoną rutynę. Dni umila sobie rozmowami z przyjaciółką i imieniu Lenny (Aubrey Plaza), która miała problemy z narkotykami. Wkrótce w szpitalu pojawia się Sydney (Rachel Keller) i pomiędzy nią a Davidem rodzi się uczucie. To ona sprawia, że główny bohater zaczyna się zastanawiać, czy głosy, które słyszy oraz wizje są wynikiem nie schizofrenii, a czegoś zupełnie innego.

Nie byłoby serialu o mutantach bez dwóch organizacji: dobrej i złej. Najpierw poznajemy tą złą, Dywizję 3.  Nie wiadomo do końca jaki mają cel w pojmaniu Davida, ale nie trudno domyślić się, że chodzi im albo o kontrolę nad ludźmi z mocami albo o kompletną ich eliminację. Dobra organizacja prowadzona jest przez Melanie Bird (Jean Smart). To na jej polecenie Syd pojawiła się w Clockworks i nawiązała kontakt z Hallerem. Pomagają mu nauczyć się kontroli nad swoimi mocami. A przy okazji na wierzch wychodzi prawdziwy cel pani Bird – wykorzystanie Davida jako broni przeciwko D3.


Legion jest psychodeliczną podróżą po najskrytszych zakamarkach umysłu głównego bohatera. Oprócz przebłysków przeszłości udajemy się w podróż w jego wspomnienia. Na początku nic tu nie ma sensu, ale z każdym kolejnym odcinkiem odkrywane są przed nami nowe karty. Czy jest to serial przewidywalny? Od pewnego momentu tak, ale nie ma się co dziwić skoro jest to produkcja oparta na komiksach. Przewidywalność nie jest tutaj problemem, bo chodzi przecież rozrywkę, a tego serial nam dostarcza.

Żółtooki stwór, który miga nam na ekranie już od pierwszego odcinka jest czymś więcej niż tylko potworem, który nawiedza wspomnienia i koszmary Davida. Będąc już tyle czasu po premierze ostatniego odcinka mogę sobie pozwolić na spoiler (!); pomysł z pasożytem-mutantem w umyśle Davida jest niesamowicie ciekawym rozwiązaniem, które nie tylko tłumaczy zachowanie i szaleństwo głównego bohatera, ale wprowadza również element niepewności. Co ten pasożyt zrobi dalej? Skoro żywi się na Davidzie, chce przejąć jego ciało, co zrobi, gdy ten zacznie z nim walczyć?


Plejada mutantów, która przewija się przez wszystkie epizody jest całkiem ciekawa. Syd nie może dotykać innych ponieważ wystarczy ułamek sekundy spotkania skóry ze skórą i zamienia się ona z daną osobą miejscami. Ptonomy (Jeremie Harris) potrafi poruszać się po wspomnieniach innych. Cary (Bill Irwin) i Kerry (Amber Midthunder) są poniekąd rodzeństwem – Kerry wnika w Cary’ego i starzeje tylko, kiedy znajduje się poza ciałem swojego brata. Jest też mąż Melanie, Oliver (Jemaine Clement), który ma moce podobne do tych Davida, jednak zawędrował w zakamarki umysłu tak daleko, że zapadł w śpiączkę.

Gdyby nie robota montażystów, produkcja ta mogła się nie udać. Szczególnie scena w kuchni z pierwszego odcinka musiała stanowić wyzwanie dla pracujących przy sklejaniu zdjęć. Trzeba jednak przyznać, że nie ma się do czego przyczepić. Montaż jest bardzo dobry (nie mnie oceniać, czy perfekcyjny). Nie będę sobą jeśli nie wspomnę o muzyce. Kawałki użyte na napisach końcowych każdego z odcinków pasują niemal idealnie do przypisanych im epizodów. Do tego skomponowana przez Jeffa Russo ścieżka dźwiękowa… idealnie pasuje do każdej ze scen, buduje napięcie, kiedy trzeba uspokaja. Cóż chcieć więcej?


Nie pozostaje mi nic innego jak podsumować cały tekst i napisać Wam, że jeśli jeszcze Legionu nie obejrzeliście to powinniście się troszeczkę wstydzić. Szczególnie jeśli narzekacie na jakość produkcji z uniwersum X-Men. W końcu dostaliśmy porządną fabułę, ciekawe plot twisty i dobrze wykreowane postaci, oraz bardzo dobry soundtrack. Na co jeszcze czekacie, oglądajcie!

Recenzja ukazała się na Panteon.pl

19 kwi 2017

"Czemu ja?" - recenzja "Trzynastu Powodów", sezon 1

Samobójstwo dzieli ludzi. Inaczej podchodzą do niego rodziny, w któych taka tragedia miała miejsce, inaczej ich przyjaciele. Inne zdanie mogą mieć osoby, które tylko o tym usłyszą, nie bądąc bezpośrednio związane ze sprawą. Trzynaście Powodów jest przekrojem przez każdy z tych punków widzenia. Ale jest coś jeszcze... Co w sytuacji, gdy osoba dowiaduje się po fakcie, że nieświadomie doprowadziła kogoś do odebrania sobie życia?


Hannah Baker (Katherine Langford) była zwykłą nastolatką. Po przeprowadzce na przedmieścia pracowała w miejscowym kinie. Jej jedyna przyjaciółka wyprowadziła się jeszcze przed rozpoczęciem pierwszego roku w liceum. Wtedy pojawił się Justin Foley (Brandon Flynn), który zawrócił Hannah w głowie. Pierwsza randka i pierwszy pocałunek były dla niej spełnieniem marzeń tylko przez jeden dzień. Jedno niefortunne zdjęcie  tego wieczoru zostaje rozesłane po szkole i tak zaczyna się okres walki z rówieśnikami, a nawet przyjaciółmi, który doprowadza główną bohaterkę do samobójstwa.

Tuż przed śmiercią Hannah nagrała taśmy, na których podaje trzynaście powodów, przez które zdecydowała się na ten krok. Jest wśród nich pierwszy pocałunek, przyjaciele przez których została zdradzona oraz kilka innych osób. Jest też Clay Jensen (Dylan Minnette), znajomy z pracy i szkoły, który podkochiwał się w Hannah. On również jest na taśmach i to z nim właśnie ich słuchamy; są one bowiem przekazywane do każdej z osób, które składają się na tytułowe trzynaście powodów.


Trzynasto-odcinkowy serial jest adaptacją książki z 2007 roku o tym samym tytule autorstwa Jaya Ashera. Scenariuszem zajęli się Brian Yorkey, Elizabeth Benjamin i Thomas Higgins. Przyznam, iż książki jeszcze nie przeczytałam, ale jeżeli jest tak dobra jak serial... nie mam co zwlekać. Historia nie należy do łatwych. Nie jest również używana do romantycznych zabiegów, nie ma cenzurowanych momentów... Przeżywamy wszystko, bez opuszczania najgorszych chwil i dowiadujemy się, jak one wpływały na Hannah.

Wydarzenia z teraźniejszości są przeplatane retrospekcjami momentów, o których opowiada nam główna bohaterka. Dowiadujemy się jak doszło do nieszczęsnego zdjęcia, jak powstała lista „najlepszy/najgorszy tyłeczek”, czemu przyjaciele odwrócili się od Hannah, jak kolejni ludzie pogarszali jej sytuację w szkole próbując ratować własną reputację... Widzimy jak nawet najmniejsze rzeczy pogarszają stan psychiczny dziewczyny.


Podoba mi się sposób w jaki twórcy przenieśli historię na ekran. Nie boją się pokazać wszystkich problemów, włącznie z gwałtem. Nastolatkowie są tacy, jakich widzimy ich dzisiaj – wiedzą, co to seks, alkohol, narkotyki. Jesteśmy świadkami imprez, na których upijają się do upadłego, i które nie dla wszystkich są miłymi wspomnieniami. Co więcej, pokazano nam jak jedna impreza i zła decyzja mogą zmienić wszystko.

Jeśli coś mi się nie podobało, było to postępowanie niektórych postaci, szczególnie po przesłuchaniu taśm. Świadczy to jednak o niezwykłym talencie aktorów wcielających się w te role. Twórcy nie bali się pokazać jak okrutni potrafią być nastolatkowie. Moje serce podbiła jednak Hannah, Clay i Tony (który pilnował, aby wola dziewczyny się wypełniła). Szczególnie podobały mi się fragmenty, kiedy Clay, wiedząc coraz więcej, wyobrażał sobie, jak sytuacje między nim a dziewczyną mogły wyglądać; wtedy było widać jak bardzo mu na niej zależało.


Trzynaście Powodów to produkcja, na którą trzeba było poczekać, ale było warto. Nic nie upiększa, nie podciąga pod wątek romantyczny; wszystko jest niemal boleśnie prawdziwe. I oto właśnie chodziło – o pokazanie świata nastolatków takim, jakim jest, nie takim, jakim pokazują go w produkcjach, np. Disneya. Powinna to być pozycja obowiązkowa na listach wszystkich, a w szczególności rodziców i... nauczycieli. Muszę Was jednak ostrzec, że serial nie waha się przed niczym, nawet przed pokazaniem sceny samego samobójstwa. Oglądacie więc na własną odpowiedzialność.