28 maj 2016

Nawet super-herosi unikają lekarzy – recenzja "Mockingbird" #1 (2016)

Postać Barbary Morse po raz pierwszy pojawiła się w komiksach już w 1971 roku, jednak przydomek „Mockingbird” został jej nadany dopiero dziewięć lat później – w 1980 roku. Od tamtego czasu Dr Morse grała mniejszą lub większą rolę, jednak najczęściej jej obecność była tylko tłem dla działań innych super-bohaterów. Do czasu. 9 marca br., Bobbi oficjalnie dołączyła do grona super-heroin, które mogą się pochwalić swoją własną solową komiksową serią. Smaku temu wszystkiemu dodaje fakt, że za scenariusz i stronę wizualną odpowiadają same kobiety (przynajmniej jak na razie), a wśród nich jest Polka – Kasia Niemczyk (trzeba być dumnym z osiągnięć Polaków, szczególnie tak utalentowanych jak Kasia).

Mój egzemplarz Mockingbird #1 podpisany przez Kasię Niemczyk

Pierwszy numer, jak to przystało na początek historii, wprowadza nas w to, co się dzieje w życiu Bobbi. Szybko dowiadujemy się, że zaaplikowano jej Serum Super-Żołnierza oraz tzw. „Infinity Formula” (pl. Formuła Nieskończoności). Samo otwarcie historii jest dynamiczne i z wykopem. Dosłownym. Bo zanim przejdziemy do przedstawienia rutyny Bobbi, zostajemy zaznajomieni z sednem całej historii. Dopiero później, w formie retrospekcji, Chelsea Cain przedstawia nam, jak doszło do tego, co zobaczyliśmy na początku.

Cała historia jest oczywiście opowiadana z punktu widzenia Agentki Mockingbird. Już na pierwszych stronach komiksu widzimy jej prawdziwy problem. Nie są to, jak mogłoby się wydawać, skutki uboczne zażycia dwóch niebezpiecznych substancji (bo nie ma co się oszukiwać, poprzez próbę odtworzenia serum Super-Żołnierza powstało tyle samo super-bohaterów, co złoczyńców), ale po prostu brak zaufania Bobbi do kogokolwiek.

Rysunki: Kasia Niemczyk, kolory: Rachelle Rosenberg

Nie potrafi ona zaufać nawet swoim lekarzom i coraz częściej widzi w nich wrogów. Ukrywa przed nimi, że skutki uboczne, o które ją pytają na cotygodniowych kontrolach, pojawiają się i z każdym dniem nasilają. W końcu, po miesiącu, Bobbi nie wytrzymuje i pęka, a negatywny wpływ Serum i Formuły Nieskończoności wychodzi na jaw.

W pierwszym numerze Mockingbird ilość postaci jest bardzo skromna. Oprócz tytułowej bohaterki widzimy lekarzy i pielęgniarki. Oni jednak, w połowie zeszytu, zaczynają się wymieniać z wizyty na wizytę. Podobno wyjeżdżają na Tahiti (jeśli ktoś z Was ogląda(ł) serial Agents of S.H.I.E.L.D. ten wie, że można snuć na ten temat wiele teorii).

Rysunki: Kasia Niemczyk, kolory: Rachelle Rosenberg

Gościnnie pojawia się sam Tony Stark. Raz, w przychodni, czytając ulotkę o chorobach wenerycznych (czy kogoś to jeszcze dziwi?) i raz podczas wybuchu złości Bobbi – Dr Morse trzyma go wtedy pod ścianą i próbuje się dowiedzieć, czy to on wyjadł jej ulubione danie z lodówki. Oprócz tego, przy każdej wizycie w poczekalni siedzi Hercules. Czemu? Można się tylko domyślać, ale minę zawsze ma nietęgą. Raz nawet pojawia się Black Widow, czytając książkę o broni i amunicji. Warto zwrócić uwagę na to, co każda z pojawiających się postaci przegląda w poczekalni przychodni dla super-bohaterów. W tytułach ulotek czy czasopism można dostrzec zabawne nawiązania/smaczki.

Jedną z najważniejszych cech komiksu są ilustracje. Za te odpowiedzialna jest Kasia Niemczyk, nasza rodaczka. W Mockingbird zapewnia ona panele oraz ich zawartość. Sama Kasia przyznaje w wywiadach, że na jej styl miały wpływ gry i współpraca przy projektach graficznych kilku z nich, a także mangi. To wszystko widać w jej kresce, która, przynajmniej według mnie, jest bardzo przyjemna dla oka.

Rysunki: Kasia Niemczyk, kolory: Rachelle Rosenberg

Co mnie jednak najbardziej urzekło, to to, że Niemczyk nie przerysowuje kobiet, co jest bardzo powszechne w komiksach od samego początku ich istnienia. Strój Bobbi nie opina jej „za bardzo”, nie przywodzi na myśl body-paintu czy, w przypadku piersi, pomidorów w opakowaniu próżniowym. Pod tym względem inni artyści powinni się od niej uczyć.

Za kolory z kolei odpowiada Rachelle Rosenberg, która pracowała m.in. przy solowych seriach Gambita czy Nightcrawlera. I trzeba przyznać, że wie co robi, bo dobór kolorów w pierwszym numerze Mockingbird sprawdza się idealnie. Poza tym - ilość serii, nad którymi Rosenberg pracowała, mówi sama za siebie.

Rysunki: Kasia Niemczyk, kolory: Rachelle Rosenberg

Mockingbird #1 jest godnym rozpoczęciem kolejnej regularnej serii od Marvela. Po jego lekturze w głowie zostaje nam więcej pytań niż odpowiedzi, ale czy nie o to właśnie chodzi? Aby być tak zaciekawionym historią oraz przygodą, że aż nie możemy się doczekać następnego numeru? Czy nie takie właśnie są uroki początku? Ja wiem jedno, drugi numer wyląduje na mojej półce tak samo jak pierwszy. Podobnie jak kolejne już zapowiedziane. Tej przygody nie mam zamiaru sobie odpuścić.


Autorka okładki: Joelle Jones

"Czemu HYDRA?!" czyli recenzja "Captain America: Steve Rogers" #1 (2016)

Steve Rogers jest chyba najbardziej legendarnym bohaterem z komiksów Marvela. Żadna postać nie jest aż tak popularna jak on (chociaż jest kilka, jak np. Iron Man, które cały czas depczą mu po piętach). Dlatego właśnie kiedy usłyszałam, że Steve powraca w swoim najnowszym solowym komiksie, nie mogłam tego przepuścić - musiałam to przeczytać.

Autor: Jesus Saiz

Nie spodziewałam się tak naprawdę niczego. Nie byłam nastawiona negatywnie ani pozytywnie. Starałam się unikać wszystkich artykułów, jednak zanim miałam szansę sięgnąć po komiks, dowiedziałam się, co scenarzysta zrobił z tak ikoniczną postacią. Pomimo tego, dołożyłam wszelkich starań, aby dać temu komiksowi szansę. Może jednak to ma jakiś sens?

Pierwsze strony były dosyć ciekawe. Są to bowiem wspomnienia z dzieciństwa głównego bohatera. Nie należą one do najszczęśliwszych, niestety. Jednak to one właśnie są kluczową częścią numeru, ponieważ pokazują nam, jak doszło do tego, co scenarzysta za zgodą Marvel Comics postanowił nam przedstawić w najnowszej serii.

Autor: Jesus Saiz

Cała historia jest płynna, nie dzieje się za szybko ani za wolno. Obecne wydarzenia zgrabnie przeplatają się z wyżej już wspomnianymi retrospekcjami. Steve pracuje z Sharon Carter, dostaje też dwójkę pomocników – Free Spirit oraz Jacka Flag. Związek Carter i Rogersa ma na pewno więcej sensu niż ten pokazany w Captain America: Civil War - przyjemnie się czytało ich dialogi. Steve zwierza się jedynie Sharon, jak ciężko jest mu się przyzwyczaić nie tylko do nowej tarczy, ale również i do ponownie młodego ciała.

Przez cały czas narrator-Steve próbuje nam pokazać, że wcale nie jest tak trudno być bohaterem,  a także, że życie nie zawsze będzie dla nas przyjemne. Tutaj przykładem jest postać chłopca, który dokonuje trudnych wyborów już jako dorosły, aby przetrwać w swoim niełatwym świecie. W rezultacie kończy w objęciach Hydry, która obiecuje lepszy świat. Foreshadowing? Może. Wiem jedno – nie takiego zakończenia pierwszego numeru się spodziewałam.

Autor: Jesus Saiz

Kwestia scenariusza zeszytu… No cóż, nie będę kłamać, kiedy napiszę, że historia naprawdę jest bardzo ciekawa. Bardzo dobrze mi się ten zeszyt czytało, dopóki nie doszłam do ostatnich stron. Z przykrością stwierdzam, że to czego Nick Spencer dopuścił się na tej postaci, która została stworzona przez dwóch Żydów, aby była symbolem anty-nazizmu, trudno jest mi zaakceptować; ba, ja to próbuję wypchnąć ze świadomości. Naprawdę nie wierzę, że Marvel zgodził się na coś takiego. Wielka szkoda, bo scenariusz do komiksu miał całkiem spory potencjał, który został zmarnowany przez taką, a nie inną końcówkę.

Rysunki troszeczkę ratują cały komiks, umilając lekturę. Na pewno są bardzo przejrzyste, kreska nie jest zbyt ciężka czy chaotyczna. Do tego kolory, które idealnie wprost wpasowują się w atmosferę opisywanej sytuacji – ciepłe pomarańcze i żółcie, kiedy Steve rozmawia z Sharon w kilka godzin po wykonanej misji, czy ciemna czerwień, kiedy zbliżamy się do wielkiego ujawnienia. Dodatkowo trzeba tu wspomnieć o retrospekcjach, które są w kolorach sepii, nie licząc czerwonych akcentów. Zastanawiam się, czy to nawiązanie do loga Hydry, czy do ostatnich stron?

Autor: Jesus Saiz

Nie będę jedyną osobą, której ten zeszyt się nie podobał. Sądząc po opiniach krążących w sieci, jestem raczej jedną z wielu. Nie ma się jednak co dziwić. Jeśli Marvel potrzebował zaskoczyć swoich fanów czymś nowym i szokującym, mógł to zrobić w zupełnie inny sposób. Steve, owszem, mógł przejść na złą stronę, ale wpadanie w aż taką skrajność, jaką jest Hydra nie jest czymś, co może pomóc postaci w ewoluowaniu, a wręcz przeciwnie. Ostatnie strony komiksu są kompletnym zaprzeczeniem Steve’a Rogersa. Z przykrością stwierdzam, iż jeśli zdecyduję się dalej czytać tę serię, to tylko z nadzieją, że jednak jest to jakiś żart. Niesmaczny, ale żart.


Autor okładki: Jesus Saiz