13 paź 2017

Bardziej ludzcy niż ludzie. "Blade Runner 2049" (2017)

Bardziej ludzcy niż ludzie. To jedna z kwestii wypowiedzianych w pierwszym z trzech shortów, które pokazują nam, co działo się w świecie Blade Runnera między filmami pierwszym i drugim. To samo zdanie pojawia się również w Blade Runnerze 2049, który przenosi nas z powrotem w świat wykreowany przez Ridleya Scotta i Hamptona Fanchera oraz Davida Webba Peoplesa w 1982 roku. Film Denisa Villeneuve i Fanchera /Michaela Greena jest zdecydowanie lepszy od oryginału. I nie, nie chodzi mi o efekty specjalne.


Rok 2049. Replikanci wrócili do łask po buncie i Zaćmieniu, przez które ludność ziemska żyła w skrajnym ubóstwie. Jednym z nich jest oficer KD9-3.7, K (Ryan Gosling). Jest on tytułowym blade runnerem – łowcą androidów. Jego zadaniem jest likwidacja starych modeli, które zdołały się ukryć podczas Zaćmienia. K dostał zlecenie na Mortona Sappera (Dave Batista) i wtedy odkrywa tajemnicę, która zagraża ludzkości i jego rodzajowi. Śledztwo doprowadza go do nikogo innego, jak Deckarda (Harrison Ford) i wtedy K musi sobie odpowiedzieć na pytanie, czy ta tajemnica warta jest jego życie?


Myślę, że na samym początku trzeba napisać jedno – Blade Runner 2049 można spokojnie obejrzeć i zrozumieć bez znajomości pierwszego filmu. Oczywiście, ominą nas wtedy nawiązania do oryginału, jak np. test mający na celu rozpoznanie, czy replikant nie nabiera ludzkich emocji (następca testu Voighta-Kampffa) czy Gaff (kolega Deckarda z pracy) bawiący się w origami. Możecie też nie zrozumieć sceny z pszczołami, ale ona sama dużo do fabuły nie wnosi. Jeśli nie widzieliście jedynki, spokojnie możecie wybrać się do kina z błogą niewiedzą. Ale wiecie, fun z szukania easter eggów to jeden z lepszych funów.

Największe wrażenie w filmie zrobiło na mnie przedstawienie świata. Mroczna, nieprzyjazna, bez śladu roślinności Ziemia. Tak wygląda świat wykreowany w pierwszej części. W Blade Runnerze 2049 wygląda on jednak równie pięknie, co przerażająco. Bardzo mocne, acz lekko przytłoczone kolory, nie tylko reklamowych hologramów na ulicach Los Angeles, sprawiały, że wpatrywałam się w obraz jak zaczarowana. Piękno, bo inne określenie nie przychodzi mi do głowy, dobrane palet ykolorów zapierały mi momentami dech w piersiach. Główną rolę zagrał tu kontrast pomiędzy kolorami ciepłymi a zimnymi i zabieg ten zadziałał znakomicie.


Gra aktorska stoi na bardzo wysokim poziomie. Gosling dał bardzo dobry popis swoich zdolności. Stoicki i wyprany z niemal wszystkich uczuć K przechodzi zgrabnie w postać sfrustrowaną, przerażoną, wściekłą, zdeterminowaną, a w końcu radosną. Symbolika jego ostatniej sceny bardzo mocno wybija się na tle reszty. Z kolei Jared Leto i jego Niander Wallace upewnił mnie w przekonaniu, że nadaje się on do ról uduchowionych socjopatów.

Na uznanie zasługują jednak przede wszystkim dwie kobiety Ana de Armas (Joi) oraz Sylvia Hoeks (Luv). Obie grają istoty perfekcyjne – Joi to hologram dla samotników, a Luv jest replikantką i to nie byle jaką, bo asystentką samego Wallace’a. Dwie przepiękne kobiety; de Armas doskonale zagrała hologram, który zakochuje się ze wzajemnością w replikancie, pokazując przy tym jak bardziej ludzkie mogą okazać się stwory spod ludzkiej ręki. Hoeks z kolei jest bezwzględna, przekonana o swojej wyższości nad ludźmi i zdeterminowana zadowolić swojego stwórcę.


Nie mogę nie wspomnieć o soundtracku, a ten jest wyjątkowo niesamowity. Został stworzony przez Hansa Zimmera i Benjamina Wallfischa. Wiem, co sobie pomyślicie, „o nie, Zimmer, znowu będzie to samo, co zwykle”, ale tak wcale nie jest. Niemal do samego końca czuć w muzyce ducha Vangelisa, autora soundtracku z pierwszego Łowcy Androidów. Dopiero na sam koniec słychać charakterystyczne dla Zimmera  bębny. Magia lekko psychodelicznych dźwięków Vangelisa została zachowana i to jest jeden z wielu naprawdę sporych plusów tego filmu.


Znajdą się pewnie tacy, którym się ten film nie spodoba, ale mają oni do tego święte prawo. Z mojej strony mogę Wam napisać tyle: nie jestem wielką fanką Łowcy Androidów, a do kina poszłam z czystej ciekawości. Jestem zachwycona tym, co pokazał nam Villeneuve, i chodzi mi tu nie tylko o stronę wizualną. Wielki szacunek dla scenarzystów, Fanchera i Greena, za napisanie tak wspaniałej kontynuacji. Pomimo braku sukcesu kasowego, Blade Runner 2049 jest dla mnie mocnym kandydatem do filmu roku oraz najlepszego sequela ostatnich lat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz