24 lis 2016

"The Grand Tour", czyli powrót motoryzacyjnej trójcy.

tekst zawiera spoilery

Dzięki Amazon Prime na naszych ekranach po burzliwym rozstaniu z Top Gear znów pojawili się trzej muszkieterowie, choć zamiast szpad jedną dłonią trzymają kierownice, a drugą drążek skrzyni biegów. Jeremy Clarkson, Richard Hammond i James May, bo o nich tutaj mowa, powrócili ze swoim nowym programem, The Grand Tour. Pierwszy odcinek pojawił się w sieci 18 listopada na platformie Amazon. Pytanie, czy warto było na nich znów czekać?


Odkąd świat obiegła informacja, że planowane jest nowe show motoryzacyjne z udziałem brytyjskich prezenterów, fani oszaleli z radości. Każdy, kto śledził poprzednią produkcje z nimi w roli głównej, wiedział w jakich okolicznościach została ona zakończona. Przez prawie rok panowie uchodzili za bezrobotnych, gdy nagle oświadczono, że amerykańska platforma internetowa podpisała z nimi kontrakt. Prace nad programem ruszyły z kopyta na równi z marketingową otoczką i materiałami promocyjnymi. Czekających wielbicieli tej trójki podsycano krótkimi teaserami, wideo z planu, zdjęciami. Gdy do premiery został tylko tydzień w sieci codziennie pojawiał się krótki film podsumowujący cały sezon, oczywiście tak, by tylko lekko uchylić rąbka tajemnicy.

Mnie, jako fankę tego trio, oglądanie pochłonęło od razu. Pierwsza scena przedstawia Clarksona wychodzącego z siedziby BBC, czyli poprzedniego pracodawcy. Szaro, buro, pada deszcz, a i sam Jeremy ma nietęgą minę, co wprowadza widza w nostalgiczny klimat. Następnie przenosimy się na lotnisko w Californii, Jezza wsiada do Forda Mustanga, wyjeżdża z miasta, gdzie dołączają do niego wierni przyjaciele, Richard i James, również za kierownicą Mustangów. Po chwili panowie mkną po pustyni, gdzie pojawiają się inne dwu- i czterokołowe pojazdy. Motocykle, auta, te nowe i nieco starsze, ciężarowe i osobowe, super samochody i te bardziej przystępne dla przeciętnego Kowalskiego.

Szczerze? To ujęcie jest cholernie dobre, czuje się przyjemne mrowienie i ekscytacje na myśl, co stanie się za moment. A potem jest jeszcze lepiej!


Scena, grający na żywo zespół, wielki metalowy skorpion, któremu z odwłoka bucha ogień, tancerki i mnóstwo fanów, którzy na widok wysiadających trzech starszych facetów z aut wiwatują z radości. Oficjalne przedstawienie się, przywitanie z widownią, zaprezentowanie przenośnego namiotu, które służy za studio - to formalności, które musiały się pojawić, a i tak okraszone były dobrą dawką brytyjskiego humoru. Żarty ze wzrostu Hammonda, powolności Maya i porównanie aparycji Clarksona do szympansa, sprawia że nie można się nie uśmiechać.

Po krótkiej lekcji angielskiego dla Amerykanów, już wewnątrz studia, pojawia się pierwsza część porównania hiper samochodów: McLarena P1, Porche 918 Spyder i Ferrari LaFerrari. Test był o tyle wyczekiwany, ponieważ miał się pojawić w ostatnim sezonie Top Gear, niestety do emisji nie doszło. Następnie czas na pierwszą niespodziankę od twórców – Conversation Street, segment, w którym prowadzący omawiają różne zagadnienia związane ze światem motoryzacji. Ta część programu była bardzo krótka, być może dlatego, że według wcześniejszych przecieków, miało jej w ogóle nie być.

Źródło: The Grand Tour FB

Druga, znacznie bardziej zaskakująca mnie sprawa, to tor testowy. Zaznaczę tutaj, że konwencją programu jest nagrywanie każdego odcinka w innym kraju, a jak wiadomo, wielkiego kawału asfaltu nie da się zabrać ze sobą w walizkę. Sam tor znajduje się w Wielkiej Brytanii i jest... co najmniej intrygujący. Jeremy ochrzcił go nazwą Eboladrone, ponieważ z lotu ptaka kształt trasy przypomina wirusa Ebola. Poza testami aut, ma on służyć do porównywania czasów okrążeń samochodów, które będą prowadzone przez tego samego kierowcę. Chyba domyślacie się, czym to pachnie, prawda?

Oceniając całość, choć bardzo chciałabym dać 10/10, to muszę porzucić pryzmat patrzenia na program przez dziwaczną miłość jaką darzę Clarksona, Hammonda i Maya, i spojrzeć na to nieco surowym wzrokiem. Oczywiście, zdjęcia są niesamowite, zachwycałam się każdym kątem, każdym ujęciem, montaż dodaje im jeszcze więcej uroku, jednocześnie pokazując, jak wiele pracy włożono w show. Zdaję sobie sprawę, że nie każdy zwraca na to uwagę, ja jestem nieco spaczona przez moje studia, proszę mi wybaczyć. Muzyka zasługuje na największe noty, soundtrack jest dobrany po prostu genialnie. Panowie nadal mają swój pazur, a dzięki temu, że The Grand Tour udostępniany jest na platformie internetowej, mogą sobie pozwolić na nieco pikantniejsze żarty i zwyczajnie większy luz przy doborze słownictwa, co da się zauważyć.

Źródło: The Grand Tour FB

Jedyną rzeczą, która mi przeszkadzała był kierowca testujący BMW M2 na nowym torze. Rozumiem, że takie było założenie programu; amerykański koleś musi ponarzekać na auta, które amerykańskie nie są. W tym miejscu poczułam zgrzyt, ale to niewątpliwie tęsknota za Stigiem.

Jest jeszcze jedno... Po teście super samochodów spodziewałam się... więcej. Nie ukrywam, że to, co wykonała ekipa na torze jest naprawdę powalające, ale lubię, gdy pokazują takie auta na trasie. Nie zrozumcie mnie źle, jestem świadoma, że może to wynikać z polityki marek tych samochodów, które nie zawsze godzą się na udostępnienie modeli (dlatego często auta pożyczane są od prywatnych właścicieli), ale jakoś tak... chciałabym więcej. Z tego względu daję mocne 9/10. Mimo to pewna jestem, że po kolejnych odcinkach uzyskają ode mnie najwyższą ocenę, w pełni zasłużoną.

Źródło: The Grand Tour FB

Trzeba przyznać, że program w wielu aspektach jest podobny do Top Gear. Owszem, jest to na swój sposób wspaniałe, bo w takim właśnie wydaniu pokochaliśmy Jezze, Hamstera i Capitan Slow. Pamiętać należy, że kij ma zawsze dwa końce, a jedna produkcja będzie porównywana do drugiej.

Czy to mi przeszkadza?

Ani trochę, dopóki moja święta motoryzacyjna trójca pozostanie sobą. Nie oszukujmy się, Jeremy nie pozwoli, by było inaczej. Zresztą w premierowym odcinku kilkukrotnie sami sugerowali podobieństwa, w humorystyczny sposób. To są piekielnie zdolne, inteligentne, i jak dla mnie kochane, bestie, które są świadome takich porównań i wiedzą, co powiedzieć, by ich było na górze.


Pozostałe odcinki sezonu zapowiadają się równie interesująco. Materiał promocyjny puszczony w pierwszym odcinku sprawił, za ciężko będzie mi czekać tydzień do kolejnej odsłony. Pocieszam się, że czeka mnie jeszcze 11 tygodni (jak cudownie do brzmi!) z trzema facetami, którzy przewracają się i jeżdżą samochodami, często przerobionymi na dziwaczne maszyny. Podkreślić trzeba, że Amazon zdaje sobie sprawę, jakim skarbem dysponują. Świadczy o tym przedłużenie kontraktu o 2 kolejne sezony, co w sumie daje nam 5, jeszcze przed listopadową premierą. Pamiętajmy, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, kochani. Nie wiem jak Wy, ale ja już umieram z głodu.

Po cichu liczę, że ta trójka wpadnie nad Wisłę z nagraniem, jeśli nie kilku, to chociaż jednego odcinka.

W końcu... co może pójść nie tak?

Autorka recenzji: ChemicalHouse

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz